MOJE ULICE
czwartek, stycznia 26, 2017Powiedz mi gdzie mieszkasz, a powiem ci kim jesteś. Początki miałem znakomite. Urodziłem się na ulicy Kopernika, 2 tygodnie przed II wojną światową. Jako dziecko wojny brałem w niej czynny udział nieustannie zbiegając do piwnicy podczas bombardowań, które lubiłem, gdyż po pozbieraniu odłamków miałem się czym bawić.
Późniejsze dzieciństwo spędziłem mieszkając na ulicy Moniuszki. Czy można sobie wymarzyć kogoś bardziej patriotycznego? Wielki twórca wielkich oper narodowych! I na dodatek szczerze religijny. Wkrótce zostałem ministrantem i wbrew sobie opuściłem te szeregi z uwagi na kradzież mojego mienia przez innego ministranta.
Gdy zacząłem dorosłe życie bywało różnie. A to dwa, trzy lata na Głowackiego (było Głowackich kilku), a to mieszkałem na Marchlewskiego (tu zaczynały się polityczne schody). Kilka lat przechowałem się niedaleko Lasku Bielańskiego (było sielsko, diabelsko, wódczanie).
Wreszcie wylądowałem na vi za vi Moskwy - taką nazwę nosiło kino i właśnie wtedy ogłoszono stan wojenny. Brrrr...
Gdy zaś przyszedł czas na wyprostowanie kręgosłupa, zamieszkaliśmy z żoną malarką na Tyrmanda ( jemu pędzel też nie był obcy). Miałem blisko do prymasa i na bazarek przy Hali Mirowskiej.
Grubo ponad ćwierć wieku temu wstąpiłem w bojowe szranki. Zaciągnąłem się do husarii. To Czarniecki jest patronem mojej ulicy (gorzej z przybyłymi z okolicznych osad sąsiadami, którzy nie władają ani bronią, ani poprawnym językiem ojczystym, ani czymkolwiek, co uprawniałoby do oddania im szacunku).
Patriotycznie zaś całą piersią oddycham idąc na Cytadelę (mam 200 metrów do jej szubienic). Oto moja bogata historia.
Opowiedziałem ją ponieważ optuję za dekomunizacją nazw ulic, uliczek i innych pozostałości tamtych czasów, z sobą włącznie. I po to, aby nasze dzieci, wnuczęta ślubne i bez ślubu mogły oddychać demokracją, która wkrótce zje własny ogon, co nie daj Boże amen.
0 komentarze