WOLNOŚĆ CZŁOWIEKA

poniedziałek, maja 08, 2017




Gdy chcemy znaleźć wskazówkę co robić, jak żyć, którędy pójść - warto sięgać do Camusa. Do tej ciągle żywej ikony umysłów niezależnych. Umysłów wolnych od przesądów, nakazów, nieprawości.

Albert Camus - pisarz i moralista. Jego moralność jest z innego świata. Nie z tego, którego przywódcy rządowi, opozycyjni, partyjni, kościelni roszczą sobie prawo do narzucania innym swoich poglądów. 

Na pierwszym miejscu stawiającego godność. I honor. Kobiety stawiał na piedestale. Na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze. 

Po R. Kiplingu był najmłodszym pisarzem - noblistą. Studiował filozofię. Był zafascynowany św. Augustynem. Co nie przeszkadzało, że akurat, gdy zgłębiał głośne dzieło chrześcijańskiego filozofa pt. „Wyznania”, zapisał się do partii komunistycznej. Była to jego reakcja na zwycięstwo nazizmu w Niemczech. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, jednak na krótko. 

Gdy tylko dotarły do Camusa wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw. Poszukiwanie cnoty i miłości – to główny cel życia. Jednak nie o chodziło mu o cnotę mierzoną grzechem w nauczaniu Kościoła. Grzech był dla Camusa czymś niepojętym. Tak jak niepojęty dla pisarza był sam Bóg. Nie mógł zgodzić się z nauczaniem, że człowiek staje się wolny, zaznając łaski Boga. Camus nie wierzył w Boga i zarazem nie uważał się za ateistę, żył w nim - pisał w „Notatnikach” - ten religijny niepokój. Nie widział jednak potrzeby, by się nawracać.

Gdy zerwał z komunizmem, odrzucił owe tkwiące w nim łaknienie nicości, oddał się miłości życia (to tytuł jednej z jego noweli). Pisał:„ Każda napotkana istota, każdy zapach tej ulicy, wszystko to jest dla mnie pretekstem, by kochać bez granic”. 

Od polityki uwolniła go literatura, w „Notatnikach” zapisał: „Ci, co mają w sobie wielkość, nie zajmują się polityką”. We wrogim świecie człowiek działa samotnie i „ jest sam wobec losu, który tylko on tworzy i który odnajduje”. Jednostka potrzebuje obrony przed światem polityków, przed ich knowaniami, wciąganiem w idiotyczne gry i zabawy.

Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej założył Théâtre de Travail. Podczas wojny przystąpił więc do podziemnego ruchu oporu. W 1947 r. ukazała się „Dżuma”, powieść - moralitet. Przyniosła mu światową sławę. 

Czy zło można pokonać? Ludzie - pisał Camus - są wyczerpani złem albo zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już znieść kłamstw na ten temat. Zła niczym nie można usprawiedliwić. Ani rozumem, ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da się pokonać, nawet jeśli nie da się jej zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy to, że należy przystać do wroga. Na naszym świecie są zarazy i ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy. To wszystko, aż wszystko!

Camus był przystojnym mężczyzną, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom. Sama rozmowa z kobietą sprawiała mu przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami. Nie był wiernym kochankiem. Piękna Simone Hié, obracająca się w środowisku artystycznym, długo opierała się urokowi Camusa. Została jego pierwszą żoną. W tym samym czasie obdarzał uczuciami dwie kobiety, Yvonne i Francine. W liście do Yvonne pisał: „Prawdopodobnie zmarnuję sobie życie, jeśli rozumieć je w potocznym tego słowa znaczeniu. Mam na myśli ewentualny ożenek z F., chyba że ona się na to nie zgodzi. Już od dawna nie dostaję od niej żadnych wiadomości… tak bardzo chciałbym Cię pocałować, a równocześnie odejść… będę igrał z losem, by ponieść porażkę: to właśnie usiłowałem Ci powiedzieć”. 

Drugą jego żoną została Francine Faure. Camus pisał: „Pozwólmy działać absurdalnemu bożkowi, który jest dokładny i elegancki, nieco ironiczny i strasznie szybki, kiedy uderza. Jego religia polega na tym, by nie starać się unikać ciosów, lecz umieć je przyjmować”.

Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią powszechnie znaną. Po II wojnie światowej Paryż, jeszcze przez kilka lat, kontynuował przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, Jean-Paul Sartre i jego towarzyszka życia Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do późnych godzin nocnych, w La Rose Rouge słuchali śpiewu Juliette Gréco. Sartre i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowa niewiara była wyrazem niepokoju i bezradności. 

Sartre – powiedzieć można – był prostackim ateistą, odrzucał Boga jako przeżytek i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu. Żałując, że nie wierzy w Boga, pisał: „Bóg był – i jak sądzę jest jedną z szans człowieka, a tym wszystkim, którzy się od niego odwrócili, pozostaje odnalezienie innej drogi, jednakże bez zbytniej pychy i bez zbytnich złudzeń”.

Camusa i Sartre’a poróżnił stosunek do stalinizmu. Sartre uważał, że jeśli ktoś z jakiegokolwiek powodu nie popiera Związku Sowieckiego, nie jest postępowy. Camusa wykluczono więc z towarzystwa. Sartre uchodził za króla intelektualistów, z jego opinią liczył się intelektualny Paryż. Sartre w czasie wojny nie pojawił się w ruchu oporu. Natomiast po wojnie należał do najbardziej żarliwych lustratorów. 

Ponieważ wśród francuskich literatów i artystów przeważali kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu wyroków. François Mauriac (również działacz ruchu oporu) po wojnie głosił hasło pojednania Francuzów: tych, którzy kolaborowali z hitlerowcami, z tymi, którzy działali w podziemiu (tych zresztą we Francji była mniejszość). Jako chrześcijanin domagał się przebaczenia kolaborantom. Camus przeciwstawił się miłosierdziu, apelując o sprawiedliwość. Odrzucał miłosierdzie na tamtym – dla niego jako niewierzącego  nieistniejącym – świecie. Domagał się sprawiedliwości tu, na ziemi.

Polemika wierzącego z ateistą rozgorzała na łamach powojennej prasy francuskiej. Camus opowiedział się za karą śmierci. Jednak gdy przyszło do konkretnych działań, podpisał się pod listem o ułaskawienie pisarza Roberta Brasillacha (nie kryjąc przy tym odrazy do zdrajcy; ostatecznie Brasillach został stracony, był to we Francji jedyny wyrok śmierci na pisarzu, więcej wyroków wykonano na dziennikarzach). 

Spór między Camusem a Mauriakiem był sporem między członkami ruchu oporu, każdy z nich miał prawo do zabierania głosu. Takiego prawa moralnego Sartre nie miał, a wypowiadał się najgłośniej i najbardziej radykalnie.

Ani Marks, ani Biblia - nieco na skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian? Bunt! 

Kim, według Camusa, jest człowiek zbuntowany? Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: nie. Który się nie lęka. 

Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: tak. Jeśli człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Dzieje człowieka zawsze są niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości.

Bohaterem Camusa jest Syzyf. W eseju „Mit Syzyfa” wyłożył filozofię, sens (bezsens?) życia. Syzyf to bohater absurdu. Może nim być każdy z nas.

Syzyf napina ciało i zaczyna dźwigać kamień, pcha go po stoku, na jego twarzy widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie zdają się wbijać w kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, by uporać się z ciężarem. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – wołają jedni. Hurra! – krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda, nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę zobaczy, jak kamień runie w dół. Syzyf żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już czeka na niego. Głaz-kamień. Życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei – staje przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny, i jeszcze jeden raz. Nabiera powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, by wróciła sprawność. Aż do bólu napina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał. 

Syzyf, stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski. Więc cierpi. Cierpienie i myśli o samobójstwie bezustannie towarzyszą nam w życiu. Ale mimo to Syzyf nie odpuszcza, nie poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że gdy osiągnie szczyt, kamień znowu spadnie.

Ale pamiętajmy: nie liczy się to, co będzie, ważne jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, by wynieść go na górę. 

Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się nogami, pcha głaz pod górę, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia! W tym absurdalnym życiu, w tym ciągłym zdobywaniu szczytu Camus zawarł sens życia. Wszystko bywa absurdalne, świat staje do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie. Jak się bronić przed absurdem? Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to jednak nie zło. To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno godzić się na żaden jego przejaw, nawet najdrobniejszy.


Albert Camus zginął 4 stycznia 1960 r., w wypadku samochodowym, 4 kilometry za Sens, między Champigny-sur-Yonne a Villeneuve-la-Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Samochód prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. 

Z czworga pasażerów na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. 

Może Ci się Spodobać

0 komentarze