BUNT - WOLNOŚĆ - ABSURD

czwartek, grudnia 03, 2015



Albert Camus - to pisarz, moralista, filozof, do którego warto wracać wtedy zwłaszcza, gdy wokół  szaro, buro, chwilami strasznie.

Jego twórczość – literacka i filozoficzna, ściśle z sobą zespolone – ciągle są, pozostają drogowskazem jak żyć godnie i jak żyć zgodnie ze swoim sumieniem. Jak buntując się zdobywać wolność, jak wobec czy raczej mimo absurdu ludzkiej egzystencji zachować siłę, nadzieję i być konsekwentnym w tym uciążliwym, ale przecież koniecznym w życiu marszu na szczyt góry.

Najpierw został nauczycielem, był dziennikarzem, pasjonował się piłką nożną (gruźlica nie pozwalała mu na fizyczny wysiłek), kochał kobiety, teatr, morze, na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze.

Choroba i bieda w dzieciństwie wzmacniały go: „Bieda nigdy nie była dla mnie nieszczęściem: światło wypełniało ją swoim bogactwem. Nawet moje bunty znały jej blask. Były one niemal zawsze, i myślę, że mogę to powiedzieć uczciwie, buntem w obronie wszystkich i po to, by życie wszystkich zaznało światła”.
  
Radość życia, jego pełnia!  Jednocześnie rodzi się bunt i pragnienie wolności. Bunt nie przeciwko życiu. Przeciwko ludzkiej krzywdzie, nieprawości, niesprawiedliwości. Szukanie prawdy, prawd - jak mówił Camus - i reagowanie na zło. Milczenie wobec zła jest również grzechem.

Dwa lata po dojściu Hitlera do władzy wstąpił (potajemnie) do partii komunistycznej. To była jego odpowiedź na narodziny nazizmu. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. 

Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw.

Ludziom uśpionego rozumu lżej, są zawsze pewni swego. 

Od urodzenia do śmierci. 

Wewnętrzny niepokój nigdy nie opuści Camusa. Chłonął starożytnych filozofów, coraz częściej sięgał za pióro. Na uniwersytecie podjął również studia filozoficzne. Temat pracy dyplomowej: „Metafizyka chrześcijańska a neoplatonizm; Plotyn i święty Augustyn”. Autor zaakcentował w niej swój ateizm. I zarazami przyznał się do przymierza, jakie zawarł z świętym Augustynem. Pozostanie mu wierny. Albert Camus  - pisze Olivier Todd , autor monumentalnej biografii pisarza - przejawiał zainteresowanie chrystianizmem pozbawionym…Boga.

Camus miał zresztą coś wspólnego z świętym Augustynem. Autor „Wyznań” był nie tylko „akademickim” myślicielem. Camus również. Św. Augustyn był przede wszystkim moralistą. Camus również. Św. Augustyn poznał gorycz (smak) grzechu. Camus poznawał go bezustannie. Obaj doświadczali miłości kobiet.

W tym samym czasie, gdy zgłębiał nauki i myśli św. Augustyna, należał do partii. Camus zapisał się do partii komunistycznej nie z miłości do Marksa i Lenina. Widział w niej co innego. Dla niego rewolucja oznaczała zmartwychwstanie, proletariat - lud wybrany,  ukaranie kapitalistów to piekło, partia to Kościół. Opuścił jej szeregi, gdy zamiast braterstwa zobaczył zbrodniczą krew na jej rękach.

Polem, na którym uprawiał swoją „politykę” było dziennikarstwo.  Pisał: „Nie wystarczy żyć godnie! Oto sens życia! Nawet tak zwana postawa patriotyczna, nie wiele znaczy. Samo wymachiwanie szabelką –  nie wystarcza. Trzeba było jeszcze owej delikatności serca, w którym wstręt budzi wszelkie paktowanie, i dumy, która jest wadą w pojęciu mieszczańskim; wreszcie zdolności powiedzenia: nie”.
  
Pasją Alberta Camusa był teatr. W 1936 r. założył Théâtre de Travail, w którym pełnił wszystkie funkcje, od reżysera, autora po aktora. Był to teatr młodych intelektualistów, jak on zapaleńców. Ten zapał nigdy nie opuści autora „Dżumy”. Dlaczego teatr?  „Sam siebie często o to zapytywałem. I jedyna moja odpowiedź, aż po dziś, jest zniechęcająco banalna: po prostu dlatego, że teatralna scena to jedno z tych miejsc świata, gdzie jestem szczęśliwy”.

Jego najgłośniejsza powieść - „Dżuma” uznana została przez kler za niechrześcijańską. Camus nadal nie krył fascynacji św. Augustynem. W „Notatnikach” zapisał: „Jedyny wielki umysł chrześcijański, który potrafił spojrzeć w twarz problemowi zła, to święty Augustyn. Wywiódł stąd swoje straszliwe „nemo bonus”. Odtąd chrystianizm dawał tylko prowizoryczne rozwiązania”.

W kodeksie Camusa czytamy: należy działać, pisać i żyć!

Gdy wybuchła wojna natychmiast stanął, ze swoimi chorymi płucami, przed wojskową komisją lekarską. Miał nadzieję, że w obliczu hitlerowskiego zagrożenia, każdy żołnierz będzie na wagę złota i że zostanie przyjęty do armii. Nic z tego. Ponawiał próby bezskutecznie kilka razy, zabiegał o przyjęcie choćby do oddziałów pomocniczych. Odmowy bardzo go bolały.  Francja w pierwszych miesiącach II wojny światowej czuła się po prostu silna i chuderlaków nie potrzebowała. Camus zaczął więc działać w podziemnym ruchu oporu, choć wojnę zawsze uważał za coś absurdalnego.

Do Francine Faule (pobrali się w 1940 r.) pisał: „Nie wierzę, bym tylko ja na tym świecie żył ze świadomością, że życie to absurd. Wręcz przeciwnie. Według mnie prawda ta dotyczy każdego. Mnie jednak interesują konsekwencje tego stanu rzeczy…Ludzie powiadają: ”to absurdalne”. Po czym płacą podatki albo oddają córki do instytucji religijnych. Ponieważ sądzą, że gdy mówi się: „to absurdalne”, wszystko jest już skończone, podczas gdy w istocie wszystko się dopiero zaczyna”.
   
W pierwszych miesiącach wojny Camus pracował w redakcji „Le soir républicain”, walczył z cenzurą, na wojskową przystawał, na  „cenzurę umysłów” nie zgodził się nigdy. Francuscy intelektualiści i dziennikarze mędrkowali, Camus pisał: „ Należy uchronić świat przed nazizmem oraz uwolnić Niemcy od tej plagi. Pierwszą rzeczą jest nie rozpaczać. Nie słuchajmy tych, co mówią o końcu świata".

Wojenna rzeczywistość narzucała jednak uciążliwe rygory. Aby się z nich wyzwolić Camus wkroczył w świat egzystencjalnych refleksji. Koncepcja najważniejszego eseju w jego twórczości - „Mit Syzyfa”, dojrzewała cztery lata. Skończył go w 1940 r.

Analizuje w nim absurd w różnych odcieniach, na różnych płaszczyznach. Absurd nas otacza, atakuje, pojawia się w różnych sytuacjach, w banalnych i ostatecznych. Jest łącznikiem między światem a dążeniami człowieka. Pojawia się, gdy dostrzegamy nieuchronność upływającego czasu, gdy dotyka nas świadomość przemijania, gdy zdajemy sobie sprawę z konieczności, nieuchronności śmierci. Czy świat jest absurdalny? Czy życie ma sens? Wierzący mają Ewangelię i Chrystusa, mają swój kodeks, drogowskaz.

A inni? A my?

W końcowych zdaniach „Mitu Syzyfa” znajdujemy camusowski klucz do zrozumienia losu człowieka. Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom.

„Obcy” i „Mit Syzyfa” ukazały się, gdy Europa znajdowała się w mrokach wojennego okrucieństwa. Był rok 1942. XX wiek stawał się wiekiem totalitaryzmów. Tym żywiej biło jego serce. Nie było w nim miejsca na monotonię, na bezruch. Najwięksi tworzyli największe dzieła, gdy w siłę rosło zło, gdy ludzi ogarniał niepokój, strach, narody się wyrzynały i wydawało się, że to już koniec świata. 

Na podręcznej półce lektur Camusa leżał „Hamlet” Szekspira, Montaigne, Pascal, Nietzsche, biblijne proroctwa, księgi hinduskie, Budda i Koran. W kolaboranckim, antysemickim reżimie Vichy widział podłość, czekał na moment, aby winnych sprawiedliwie osądzić bez przebaczania. Na tchórzostwo patrzył z pogardą. Zawsze znajdzie się jakaś filozofia, by usprawiedliwić brak odwagi.

W „Notatnikach” czytamy: „Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przed samobójstwem. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy”.

W 1945 r. Camus został ojcem bliźniąt - Catherine i Jeana. Pracował nad „Dżumą”, która ukazała się w 1947 r. Jest to powieść  - moralitet, przyniosła mu światową sławę. Wszystko bywa absurdalne, świat staje do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie. Jak się bronić przed absurdem?

Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to nie zło. To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno godzić się na żaden jego przejaw, nawet najdrobniejszy. Czy jednak zło można pokonać?

„Ludzie - pisał Camus - są wyczerpani złem albo zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już znieść kłamstw na ten temat.  Zła niczym nie można usprawiedliwić. Ani rozumem, ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da się pokonać, nawet jeśli nie da się zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy, że należy przystać do wroga. Na naszym świecie są zarazy i ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy”.

To wszystko, aż wszystko. Dotyczy także naszych czasów. Tu i teraz!

„Dżuma” ukazała się po wojnie,  pracował nad nią, gdy przebywał w okupowanej Francji (1942-1943). „Dżuma” to nie tylko obraz okrucieństwa nazistowskiego. Dżuma może być wszędzie. Tam, gdzie terror, wygnanie, lochy więzienne, cierpienie, śmierć, tam, gdzie górę obejmuje zło. Kłamstwo, demagogia, niszczenie demokracji.

Już sama rozmowa z kobietą sprawiała mu przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami. Matka była dla niego całym światem. Ojca nie znał. Choć może się to wydać mało prawdopodobne, kilka kobiet, w tym samym czasie, kochał do końca życia. Nie był wiernym kochankiem, sam zaś wyrzucał im niewierność, nawet wówczas, jeśli się zaledwie zdrady domyślał.

Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią powszechnie znaną. Po II wojnie światowej, Paryż jeszcze przez kilka lat, kontynuował przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, Jean - Paul Sartre i jego towarzyszka życia Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do późnych godzin nocnych, w "La Rose Rouge" słuchali śpiewu Juliette Gréco. Sceptycyzm Camusa odbierali jako cynizm. Różnili się w poglądach na wiele tematów. Sartre i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowska niewiara była wyrazem niepokoju i bezradności. Sartre - powiedzieć można - był prostackim ateistą, odrzucał Boga jako przeżytek i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu. Camusa interesuje przede wszystkim cierpienie człowieka.

Ostatecznie Camusa i Sartre`a  poróżni stosunek do stalinizmu. Sartre uważał, że kto z jakiegokolwiek powodu nie popiera Związku Sowieckiego, nie może zasiadać w gronie ludzi postępowych. Camus zatem został wykluczony. Sartre nie przebierał w słowach, uchodził za króla intelektualistów, z jego opinią liczyła się cała intelektualna i artystyczna stolica świata, jaką był ongi Paryż. Sartre w czasie wojny, w ruchu oporu się nie pojawił. Natomiast po wojnie należał do najbardziej żarliwych lustratorów. Ponieważ wśród francuskich literatów i artystów przeważali kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu wyroków.

Ani Marks, ani Biblia – tak lakonicznie może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian? Bunt! Kim jest człowiek zbuntowany?
Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: nie. Który się nie lęka.

Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: tak. Jeśli człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Życie człowieka zawsze wydaje się mu niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości.

W tym wyraźnie przydługim tekście nie dotknąłem  do końca sedna camusowskich myśli. Nie ukazałem bohatera absurdalnego, jakim jest Syzyf.  Jest nim, czy może być nim każdy z nas.

Syzyf napina ciało i zaczyna dźwigać kamień, pcha go w górę po stoku, na twarzy Syzyfa  widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie zdają się wbijać w  kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, aby się nie wymknął. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – zawołają jedni. Hurra ! – krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda nie zwycięstwo.

Za chwilę Syzyf  zobaczy jak kamień runie w dół. 

Syzyf  żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już czeka na niego głaz-kamień, życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei - stanął przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny raz, i jeszcze jeden  raz. Nabiera powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, aby wróciła sprawność. Aż do bólu spina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał. Syzyf stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski.

Cierpienie i myśli o samobójstwie towarzyszą nam  przez całe życie. Ale mimo to Syzyf  nie odpuszcza, nie poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że kamień znowu spadnie. Nie liczy się to, co będzie, ważne jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, aby wynieść go na górę. Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się nogami, pcha głaz na szczyt, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę.

Absurdalny sens egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia!

Alfred Camus zginął 4 stycznia 1960 roku, w wypadku samochodowym, cztery kilometry za Sens, między Champigny-sur-Yonne a Villeneuve-la-Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Samochód prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. Z czworga pasażerów na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. Gallimard umarł w szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa, 4 stycznia 1960 r. przyszło pismo z ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie własnego teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.
                         

                                                                                     

Może Ci się Spodobać

0 komentarze