PSUCIE RZECZPOSPOLITEJ
poniedziałek, października 12, 2015
Między demokracją a anarchią przechodzi niewidoczna
granica. Gdy się ją przekracza wówczas w miejsce demokracji i wolności pojawia
się chaos. Znamy to z naszych dziejów dość dobrze i boleśnie.
Czy dzisiejszy stan rzeczy w III RP pozwala na sięganie
do czarnych kart historii? Czy obecne
spory, są na tyle silne, że zagrażają kondycji państwa? Czy rozpaczliwe ruchy partyjniaków walczących o
władzę, o zwycięstwo w wyborach, przypominają ten okres Rzeczpospolitej Dwojga
Narodów, w którym doszło do dramatycznej destabilizacji państwha, zakończonej
rozbiorami.Nie podzielając tak krańcowego scenariusza, warto jednak dmuchać na kzimne. Nie jest bowiem powiedziane, że demokracja, rozwój na miarę wyzwań XXI wieku, wszystko to, co z takim wysiłkiem Polacy wypracowali po upadku PRL jest procesem zamkniętym. Nic w życiu nie jest dane raz na zawsze. A popsuć jest najłatwiej. Zwłaszcza wymachując szabelką i inspirując działania negatywne.
Liberum veto dawało każdemu posłowi Rzeczpospolitej Obojga Narodów prawo do zrywania Sejmu. Pomysłodawcom liberum veto zaświtała co prawda szlachetna idea. Gdyby bowiem - zakładano - jakaś grupa posłów chciała dopuścić się przekrętu, czy innego czynu haniebnego, to przecież zawsze w gronie posłów znaleźć się mógł choćby jeden poseł uczciwy, czysty jak łza i jego weto okazać by się mogło cudownym uratowaniem Ojczyzny.
Niestety bywało odwrotnie. To znaczy nieuczciwy poseł, mówiąc zwięźle: najczęściej zdrajca, wetował to, co mogło stać się dla Ojczyzny dobrym wyjściem, czy nawet mogło ją uratować od nieszczęścia.
Wybitny historyk Władysław Konopczyński przewodził
tym badaczom dziejów, którzy uważali liberum
veto za narodowe utrapienie, za największe zło jakie Polacy sami sobie
zgotowali. Wystarczyło, że rosyjski czy pruski „opiekun” potrząsnął sakwą pełną
złota i zawsze znalazł się „polski
patriota”, który głosił, że wetując ratuje Ojczyznę.
Jean-Jacques Rousseau, genewski filozof i pisarz z uwagą
obserwował wydarzenia dziejące się w
okresie schyłku Rzeczpospolitej, uważał co prawda, że liberum veto mogłoby stać się rękojmią wolności społecznej, to
jednak przekraczając swoje granice stało
się „ tylko narzędziem przemocy”.
Uciekanie się do analogii
między dawnymi i dzisiejszymi czasy, nie jest wcale zabawą. Z historii
wypływa przestroga. Wyprowadzić ludzi na
ulicę jest bardzo łatwo, zwłaszcza uciekając się do dat, które Polakom kojarzą
się z narodowym zwycięstwem czy nieszczęśliwą w dziejach traumą. Również a
może nawet przede wszystkim anarchia to najprostszy sposób, aby pociągnąć
tłumy.
Anarchia wyraża się w różnej formie. Także w obietnicach
bez pokrycia. W obietnicach, którym tłumy radośnie klaszczą, nie zdając sobie
sprawy, że ich realizacja może obrócić się przeciwko nim.
Politycy, aby zdobyć władzę obiecują gruszki na wierzbie.
Gdyby obiecywali coś, co byliby w stanie zbudować sięgając do własnej kieszeni
– chwała im za to. Politycy jednak obiecują zdając sobie doskonale sprawę z
tego, że aby mogli dotrzymać słowa, będą musieli sięgnąć do naszej, nas
wszystkich kieszeni. Oszustwo prędzej czy później wyjdzie na jaw. Ale wtedy będzie
za późno. Jak się raz popłynie w długi czy inne nieszczęścia – wyjść z szamba
jest bardzo trudno.
Ci, którzy sięgali po liberum
veto gardłowali, że w ten sposób bronią demokracji. Było to tak samo kłamliwe,
jak wszelkie obietnice polityków, że poprawią nasze życie ot tak! – dodrukują
pieniędzy, rozdadzą komu zechcą i staniemy się Rockefellerami.
Płynąc w tym nurcie Ojczyzny się nie ratuje. Zostanie osłabiona i
nie daj Bóg znowu wlec się będziemy w ogonie Europy.
0 komentarze