CZASY HAŃBY I TRWOGI

czwartek, stycznia 07, 2016


                                         

Dziś rzadko zaglądamy do spuścizny literackiej Marii Dąbrowskiej.  Autorka „Nocy i dni” - znana obecnie głównie z filmu o tym tytule, zostawiła po sobie  pisarskie skarby. W tym mało znane  „Dzienniki”. Jest ich trzynaście tomów.

 „Dzienników” Marii Dąbrowskiej, które po wielu latach, bez żadnych skreśleń, ujrzały światło dzienne stały się wydarzeniem, które  istocie przeszło bez echa. Dziś dobrze się towar, wyprodukowany przez „pisarzy” – celebrytów. Dąbrowska celebrytką  nie była , lecz pozostawiał po sobie zapis niezwykły. „Dzienniki” prowadziła systematycznie. Każdego dnia zdawała z nich sprawozdanie. O sprawach ważnych i prywatnych. O miłościach i miłostkach. Do mężczyzn i kobiety. O spotkaniach z Bierutem i tym, że przed snem lubiła sobie wypić ćwiarteczkę wódeczki.

Najbogatszy był jednak jej świat wewnętrzny. Nic nie umykało przed jej piórem. Ani marna kolacja na przyjęciu u państwa Parandowskich, ani nie najlepsza rola teatralna wielkiej aktorki i jej przyjaciółki Elżbiety Barszczewskiej. Nie zajmowała się plotkarstwem, po prostu zapisywała wydarzenia mijających dni, nawet takie, które dotyczyły bólu zęba czy kupna intymnych części garderoby. A nade wszystko „Dzienniki” są głęboką refleksją nad własnym życiem i Polską. Otrzymaliśmy dzieło wolne od jakichkolwiek cięć cenzorskich (wszak poza polityczną cenzurą istnieje wiele innych, np. kościelna, obyczajowa, podejmowana przez rodzinę, spadkobierców).

Lektura „Dzienników” jest podróżą po najważniejszych wydarzeniach od 1914 do 1965 r. Naszą wędrówkę ograniczymy do czasów stalinowskich, W spojrzeniu na 45 lat Polski Ludowej popełniany jest pewien błąd. Jest nim zrównywanie lat stalinowskich z innymi okresami. Stalinizm w Polsce obejmuje lata 1948-1955. Nigdy potem nie zapanował w Polsce tak nieludzki system.

Notatki  Marii Dąbrowskiej o terrorze stalinowskim w Polsce są jednym z najcenniejszych świadectw epoki. Były to również czasy ciężkie i ważne w życiu osobistym autorki „Nocy i dni”. Kochała dwie osoby, poważnie schorowanego Stanisława Stempowskiego oraz  Annę Kowalską. Zmagała się ze swoimi słabościami fizycznymi i moralnymi. Gdzie przebiegała granica, której nie wolno było przekroczyć w kontaktach z reżimem?

31 grudnia 1944 r. Dąbrowska zanotowała:

" Dziś odbyło się w Lublinie proklamowanie Komitetu Lubelskiego – jako tymczasowego rządu Polski. Rząd nowej Targowicy – siewca rozłamu i niezgody w narodzie. – Z 15 ministerstw wśród nich oczywiście Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego – polskie NKWD. – To wszystko też mnie szalenie zgryzło – Usankcjonowanie dawnych rozłamów Polski, a w każdym razie dawnych rozbiorów Rosji”.

Już w pierwszych dniach 1945 roku Dąbrowska nie miała złudzeń, w Moskalach widziała drugiego okupanta: 

„O w jakże rozpaczliwie smutnych okolicznościach przychodzi ta chwila, wyzwolenie od Niemców. Pomyśleć – dziś rano jeszcze byli tu Niemcy – a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików. To co teraz zrobiono z Polską przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą/ I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej – przeciwko Niemcom –nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historję tę cudowną  walki i pracy i ofiar i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę – opluto, zbeszczeszczono,  przekreślono”.

Po Jałcie, gdzie prezydent USA Franklin D. Roosevelt i premier W. Brytanii sir Winston Churchill  ulegając presji Stalina, oddali Polskę w strefę wpływów Rosji Sowieckiej, Dąbrowska nie kryła oburzenia: "Jak można było tak z Polską postąpić?". 

Potem jednak próbowała dostrzec jaśniejsze punkty rodzącej się nowej rzeczywistości, można odnieść wrażenie jakby ich celowo szukała, jakby chciała się, na siłę uspokoić. Gdy dostrzegła jakąś jaskółkę wiosny, unosiła ją chęć do życia. W maju 1945 r. notuje:

 „Na halach odkrywam zabawną rzecz – improwizowane uliczne restauracyjki. Kobiety w saganach doskonale opakowanych gałganami i papierem w rodzaju dogrzewaczy sprzedają „pyzy” (kluski ze surowych kartofli), fasole z sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy…Pyzy były świetne; okraszone i gorące. To będzie moja stołówka”.

Krótko przed grudniem 1948 r., gdy w Polsce usankcjonowany został stalinizm pisze:

” Na koncercie „dla przodowników pracy” w Romie, grano Symf. de- dur, nr 10 Haydna - bardzo piękną. I z której widać, jak nie tylko z Bacha ale i z Haydna wyszedł Beethoven. Potem Tarantela Szymanowskiego w orkiestrowej instrumentacji Fitelberga, bardzo mi się od początku do końca podobała. Ale co najciekawsze – na owacje i żądania robotniczej publiczności była dwa razy powtarzana. To są jednak nowe rzeczy pozytywne".
 
Polacy byli zmęczeni okupacją niemiecką i coraz bardziej przestraszeni komunistycznymi porządkami. Ale przy tym nie tracili nadziei. Humor w narodzie nie zginął. W tym czasie, mimo strachu przed ich opowiadaniem, rodziły się, niczym grzyby po deszczu, polityczne dowcipy i anegdoty. Z upływem czasu inna była ich tonacja. Wiele z nich Dąbrowska przytacza, oto niektóre:
  
„Zmieniono dekretem godło państwowe. Zamiast orła w czerwonym polu – będzie w czerwonym polu – zielona lipa”. 

„Słyszałam nową anegdotkę, że UB ogłasza konkurs na najlepszy dowcip polityczny, a jako pierwszą nagrodę wyznacza – 15 lat więzienia”.

Oto dwie anegdotki na temat połączenia PPR i PPS ( 1948 r.):
- „Nowa nazwa ma brzmieć: Demokratyczna Unia Partii Antyfaszystowskich, w skrócie DUPA”;

- „ Jak się razem zleli, niech się razem zesrają”.

 „W ogonku stoi młoda kobieta ze sfer robotniczych. Podchodzi do niej mąż czy brat i pyta: „No, co? Jest mięso?” Kobieta odpowiada: „No nic, stoję. Podobno jest, ale ile to jeszcze godzin czekać? Chyba się nie doczekam”. Robotnik  na to: „Tak. Jednym słowem – sytuacja jest, tylko wyjścia nie ma”.

„Ucznia pytają na egzaminie z tzw. „ zagadnień”. W jakiej Polsce żyjemy?” Uczeń odpowiada: - „W Ludowej”. – „A do jakiej Polski dążymy?” – „ Do socjalistycznej”. – „Dobrze, bardzo dobrze. A w jakiej Polsce żyliśmy przed wojną?” Uczeń odpowiada bez namysłu: „W niepodległej”.

„Na meczach sportowych z drużynami sowieckimi tłumy z reguły demonstrują przeciw protegowanym przez sędziów zawodnikom sowieckim. Nie rzadkie są okrzyki: „Bij go za Katyń!” „A bij go, dobij tego gołąbka pokoju”.

„W Polsce mają zostać zlikwidowane wszystkie wytwórnie łóżek i tapczanów do spania, jako zbędnych już mebli. Bo reakcja nie śpi, partyjni i UB czuwają, a reszta siedzi”.

„Co to jest myśl? Chwila wytchnienia między sloganami. Co to jest komunizm? Okrutna zemsta burżuazji nad proletariatem”.

Dąbrowską zapraszano na narady i wiece, pisząc o tym w „Dziennikach” nie kryje wstydu, często nie była do końca zorientowana, czego agitka dotyczy, z tego powodu, pewnego razu wynikł następujący kalambur:

„Á  propos nazw ulicznych, niedawno słyszałam anegdotkę w związku z ową komisją do zmiany nazw ulicznych w Warszawie. Że mianowicie Komisja ta wysłała do Stalina depeszę z prośbą, aby zmienił nazwisko na Ujazdowski. Zabawne, że gdy zaczęto opowiadać tę anegdotkę i doszło do słów: „depeszę do Stalina”, ja myśląc, że to mowa serio, przerwałam mówiąc: „ Ja nie byłam na tym posiedzeniu...”.

W „Dziennikach” znajdujemy opisy wydarzeń, które same w sobie są anegdotami, najczęściej nie wiele w nich do śmiechu, ukazują rozmiar beznadziei, głupoty, skali totalitaryzmu:

„Oto w kopalni Silesia zwołano wielki wiec robotników dla wypowiedzenia się przeciw „cudowi lubelskiemu”( było to głośnie wydarzenie o rzekomym cudzie, do jakiego dojść miało w lubelskim). Prowadzący zebranie agenci UB i komuniści przeczytali rezolucję do uchwalenia. Przewodniczący zapytał: „Kto jest za rezolucją?” Odpowiedziało głuche milczenie, mówiące: „Nikt!” Potem pytanie: „Kto jest przeciw rezolucji?” Oczywiście, znowu głuche milczenie. Podły strach spętał już przecie wszystkie dusze. Wobec tego przewodniczący ogłosił: „Rezolucja została uchwalona”. Potem wstał robotnik, jakoby partyjny komunista i powiedział: „Nie wierzę w cuda. Byłem w Dachau, cierpiałem prześladowanie, widziałem jak męczono ludzi. Żadna Matka Boska nie wystąpiła wtedy z cudem, co by nas uratował. Ale oto w tej chwili byłem świadkiem cudu. Było głosowanie. Za rezolucją nie głosował nikt, a rezolucja została uchwalona”.

Nazajutrz śmiałka oczywiście zapuszkowano. 

Pisarka pełna obaw stwierdza: "Chcą nas „upolitycznić”, a pisarzy „przeszkolić ideowo”. Odrzuca życie na emigracji, odrzuca emigrację wewnętrzną, przy tym stale zabiega, aby wydawano jej książki. Tłumaczy się przed samą sobą: przecież Polski nie można bojkotować. I tak niepostrzeżenie dla samej siebie, aczkolwiek jest przeciwko, to jednak pewnej formy kolaboracji nie odrzuca.
Przez wszystkie lata będzie toczyć wewnętrzną walkę. Nie ona jedna. Tyle, że inni przekroczyli granicę „przyzwoitości”, ową - jak napisze za lat kilkanaście Zbigniew Herbert – granicę dobrego smaku. W sierpniu 1945 r. woła w „Dziennikach” rozpaczliwie: 

„O ile nie zajdą jakieś wielkie wydarzenia i przeobrażenia duchowe ludzkości – pogrążymy się w nowy okres rosnącej (jak po 1815 r.) niewoli – Smutek tego wszystkiego jest tak żrący i deprymujący, że coraz częściej żyć się nie chce”.

Coraz częściej – co odnotowuje – sięga po szklankę wódki. Alkohol pozwala jej szybciej zasnąć. Jednak więcej jest nocy bezsennych. Z jednej strony – zdaje sobie sprawę co się święci, z drugiej nie chce znaleźć się na marginesie, pragnie być czytana i podziwiana.

Od pierwszych dni po zakończeniu wojny wzięła się za tłumaczenie „Dziennika” Samuela Pepysa. W tych czasach, wielu pisarzy, ograniczanych zakazami i rygorem cenzuralnymi, uciekała do tłumaczeń. Najbezpieczniejsze było sięganie po poetów i pisarzy rosyjskich, cenzura wówczas wstrzymywała się od ingerencji. Pepys aczkolwiek żył w odległym, siedemnastym stuleciu, z racji, że był przedstawicielem „wrogiej” literatury anglosaskiej, poddawany był bacznej „analizie”. Już po przetłumaczeniu Pepysa, Dąbrowska borykała się z cenzurą dłuższy czas, zanim wydane w 1952 r. dwa tomy jego „Dziennika” stały się bestsellerem.  Pisarka wyrzucała sobie zapóźnienie w robocie: 

"Doprawdy nie ja sama jestem winna, ale ta atmosfera kłamstwa zatruwająca śmierdzącym jadem same korzenie twórczości. Kłamstwa, w którym nie tylko pracować, ale żyć nie potrafię, duszę się, aż się zaduszę".

Prominentny ówczesny wydawca partyjny Jerzy Borejsza sprzyjał pisarce. Wysyłał po nią samochód, aby skorzystała z zaproszenia na jakieś spotkanie lub przyjęcie. Jechała w złym humorze:

„Zawsze gdy mam się zetknąć z tymi ludźmi, uprzytamniam sobie, ilu najszlachetniejszych ludzi unurzali modą rosyjską w kale, zrobili szpiclami, obcymi agentami…męczą się w tej chwili w więzieniach, gdy ci tu uzurpatorzy prosperują, gdy ja nawet prosperuję. Jakże ściskać ręce tylą krwi bratobójczej zmazane, rozmawiać z ludźmi, których usta tyle kłamią”.

Borejszę ceniła za pomysły wydawnicze, nawet martwiła się, że źle wygląda:

„A jeśli umrze, będzie to źle, bo na jego miejsce może przyjść tylko ktoś znacznie gorszy, ktoś w rodzaju Kormanowej, która jest jawnym wrogiem wszelkiej polskości”.

Jerzy Borejsza był oczytany, znał języki obce, Dąbrowska dostrzegła jednak, że i on jest ulepiony z tej samej gliny, co inni:

„Ciekawa jestem, ile wyroków na bardziej znanych ludzi, którzy mając nazwiska z jakim takim autorytetem, nie rzucali ich na szalę Moskwy, ma w zanadrzu „liberalny pyknik” Borejsza i jego braciszek Różański, pułkownik i oprawca UB? Kiedy myślę o tym przypomina mi się czasem, jak dawniej miewałam często sny, że skazana zostałam na śmierć, że mnie prowadzą na egzekucję. Otóż jeśli kiedy istniałaby możliwość takiej mojej śmieci, to tylko w tych ustrojach totalistycznych (wypaczających socjalizm), w których wszyscy ludzie niekłamani muszą zginąć”.  

Reżim stalinowski umizgiwał się do pisarzy, artystów, intelektualistów. Ich obecność na państwowych uroczystościach legitymizowała władzę. Jedni dali się uwieść „idei”, drudzy ustępowali na ćwierć, na pół kroku, Dąbrowska nie miała złudzeń. W maju 1948 r. zanotowała: 

„Pożerają mnie myśli i rozdzierają mnie myśli”.

Trwały przygotowania do Światowego Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu. Na sowiecką agitkę przyjedzie Picasso i wielu wybitnych zachodnich twórców. Bierut przez wysłannika zapytał pisarkę, dlaczego jest z nas niezadowolona. W rezultacie na Kongres, jak wielu innych pisarzy, pojechała. A potem – jak inni, choć nie wszyscy – będzie toczyć walkę z sobą, chce ślad honoru własnego ocalić. W „Dziennikach” czytamy:

 „Chwiejność i ugodowość warstw tzw. elity duchowej, która w imię rozwagi chce coś ocalić na podstawie kompromisu, istniała już w okresie upadku Grecji. Znakomici pisarze greccy zlecali uległość Grecji wobec Rzymu. Wielcy mówcy nakazywali oprzeć się na Persach lub na Macedończykach. Byli agenci Kserksesów i agenci Filipów, jak dziś są agenci Moskwy i agenci Waszyngtonu czy Londynu. Nieprzejednany i nieugięty w oporze – a też do rozumnych kompromisów niezdolny – bywa tylko lud. Kompromis jest sprawą intelektu, jest przygodą człowieka myślącego. Ale tragedia jego jest, jeśli nie rozpozna, gdzie się kończy kompromis godziwy, a zaczyna zdrada”.

Kiedy zaczyna się zdrada? W którym momencie? Gdy wstąpiłeś do partii czy dopiero wtedy, gdy zostałeś donosicielem UB? A może nawet wtedy, gdy zginałeś kark na widok zbliżającego się prezydenta – oprawcy? Dąbrowska po premierze „Fantazego”, połączonej z jubileuszem warszawskiego Teatru Polskiego:

„Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta”.

Nawet osoby skądinąd zasłużone (jak Szyfman dla teatru) , wobec systemu, jego wszechwładzy, tchórzyły, traciły ludzkie cechy. Założyciel i wieloletni dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, Arnold  Szyfman w czasie okupacji uratowany został dzięki rodzinie Tarnowskich w okolicach Sandomierza.

Maria  Dąbrowska: 

„ Przez dwa przeszło lata u nich się na wsi chował. Otóż jakiś chłopak, Akowiec, który wówczas tam z lasu bywał i był mu znany, teraz wpadł w ręce UB. Powołał się m.in. na Szyfmana. Szyfman zaświadczył o jego dobrej konduicie za okupacji, ale podkreślił, że za czas obecny nie może ręczyć.
Oto wspaniałomyślność uratowanych".

W grudniu 1948 r. odbył się zjazd zjednoczeniowy - PPR wchłonęła PPS. Dąbrowska, jak wielu innych pisarzy i poetów, z Tuwimem i Iwaszkiewiczem, uświetniła” zjazd swoją obecnością. Zanotowała:

„ Po pewnym wahaniu i namyśle postanowiłam pójść. St., który znów leży chory, powiedział – i aż mną to wstrząsnęło, bo mówił z łkaniem w głosie:  Trzeba, żeby ktoś tam poszedł i przeżył, i zobaczył tragedię ginącego narodu. Przecież to jest nowy sejm grodzieński. Nie wiem dlaczego, poczułam wtedy w całej sobie jakby gorący protest i odpowiedziałam dość ostro: Otóż ja nie uważam narodu za ginący i nie uważam, aby to była tragedia narodu ginącego. Gdybym tak myślała to bym nie poszła. To bym w ogóle nigdzie nie poszła, tylko skończyła z życiem”.

Przerażała pisarkę sowietyzacja kraju.

„10.IV.1950 - Poniedziałek Wielkanocny. Wczoraj rano, kiedy otworzyłam radjo, rozległy się pieśni rosyjskie. Znów ta małpia złośliwość pokazująca tyłek pawian tam, gdzie ludzie przywykli obcować z  Bogiem? Czy tak się wychowuje nowego człowieka?”.
 
Dąbrowska dowodziła, że komunizm rosyjski jest chyba już i ostatnim na świecie, wstecznym, tyrańskim imperializmem. Odwołała się do Marksa, który w 1848 r. pisał do Engelsa, że jego noga nigdy nie stanie w kraju Hercena, nie wierzę bowiem - pisał autor „Kapitału”- aby rosyjska krew mogła odrodzić starą Europę. Pisarkę irytowała uległość, czołobitność kolegów - literatów wobec towarzyszy radzieckich. Nie kryła cierpkich słów pod ich adresem, wymienia ich po nazwisku, dla pisarzy i poetów, których ukąsiło żądło stalinizmu, nie znajduje usprawiedliwienia. Sama jednak szła na koniunkturalne ustępstwa, a to napisała jakieś opowiadanko o żołnierzach Armii Czerwonej, na cześć przyjaźni polsko – radzieckiej. A to korzystała z rządowej limuzyny.A to nie odmówiła udziału w partyjnym capstrzyku. Doszło nawet do tego, że otrzymała tajemniczą legitymację.

„ Wczoraj niespodzianie dostałam list podpisany przez Janinę Broniewską (pierwszą żonę poety) i załączoną przy nim…legitymację członka Klubu Literatów PZPR. List zawiadamia po prostu, że mi przesyła ową legitymację, donosząc ile wynosi wpisowe, składka”.

List zignorowała ale  przyjęła zaproszenie na uroczystość z okazji 60 rocznicy urodzin Bieruta.

Odnotowała, że „przyjęcie było przygotowane z bizantyjsko-stalinowskim rozmachem. Bierut królował w sali wystrojonej na biało-czerwono, czego tam nie było! Szynki, łososie…zakąski aż do kawioru włącznie, stosy pomarańcz, których na mieście już dawno niema”. Autorka „Nocy i dni” stała się gwiazdą wieczoru:

„Gdyśmy wreszcie do niego (Bieruta) dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić trzymając moją rękę w swojej, ogromnej jak narzędzie: -Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość z przed czterdziestu lat. Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papieskich w Lublinie, bąknęłam: -Chyba w Lublinie?. -Tak, pani mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze pamiętam. Ja znowu: -To tak dawno i byliśmy tacy młodzi ( a w istocie rzeczy nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: -Tak, pani była młoda. Oczkami strzelała pani do chłopców. Tu już wpadłam w ten ton i mówię: -No i chłopcy do mnie. - Tak, tak, ja się też podsuwałem, ale pani była tak otoczona, więc bez powodzenia. A od tego czasu znałem już panią tylko z książek…”

Każdy „flirt” z reżimem odchorowywała, wyrzucała sobie uległość, łatwość, z jaką przyjmowała zaproszenie, czuła do siebie niesmak i jednocześnie szukając usprawiedliwienia tłumaczyła naiwnie, że przecież warto zobaczyć, jak to wszystko wygląda z bliska. 

Co  kierowało pisarką, że gościła na stalinowskich salonach? Czy rzeczywiście ciekawość wielkiego, peerelowskiego świata? Może powodowała nią kobieca próżność słynnej pisarki, dbałość o popularność? A może raczej lęk, strach, obawa przed niewiadomą, co się stanie, gdy rządzące czynniki odnotują jej nieobecność.

Zlekceważenie jednego czy drugiego zaproszenia, mogłoby przecież być uznane za wrogi akt polityczny. Musiałaby za to zapłacić a przecież bardzo pragnęła, aby wydawano jej książki, chciała otrzymać bardziej przestronne mieszkanie. Czy to wystarczające usprawiedliwienie?

Znała granice przyzwoitości, na ile je przekraczała? Miała wysokie dochody, dzięki którym utrzymywała wiele osób, pomagała rodzinie, znajomym, tym, którzy byli represjonowani i pozostawali bez środków do życia. Jak żyć godziwie w systemie totalitarnym? Zanotowała w „Dziennikach:

„Jakiekolwiek są złe strony obecnej rzeczywistości - cel może być tylko jeden: wykorzystać w takim stopniu, jak tylko to jest możliwe, każdą pozytywną szansę, jaką ta rzeczywistość daje. A nie istnieje rzeczywistość, która nie daje żadnej pozytywnej szansy. To już mówiąc najskromniej, bo prawdę powiedziawszy, nasza obecna rzeczywistość daje Polsce w wielu rzeczach szanse ogromne. Jeśli o czym rozpaczam, to o tym, że Rosja i ustroje jej w tej chwili podlegające popełniają tak przeraźliwe zbrodnie i takie kretyńskie błędy, i że wskutek tego ten eksperyment może się nie udać. A często doświadczam pewności, że przy tych błędach i zbrodniach nie może się udać. Stwarza bowiem atmosferę nieoddychalną tak męczącą i nudną, że ludzie tego nie będą w stanie wytrzymać. Człowiek z natury rzeczy nie znosi takiego trybu życia, jaki mu Rosja zaaplikowała”.

W marcu 1955 r. umarł Stalin. Polakom narzucono ogólnonarodową, kilkudniową żałobę. Z  głośników, zainstalowanych w miastach, miasteczkach i wsiach , od rana do wieczora grano Marsza żałobnego Chopina ( jakby nie wiedząc, że kompozytor z całego serca nienawidził „braci” - Moskali).

Dąbrowska opisuje reakcję „ulicy”, tłumioną radość, która tu i ówdzie, wybuchała z okrzykiem: „ zdechł pies !”.

Po takim zawołaniu natychmiast następowały aresztowania. Kto nie demonstrował smutku po śmierci zbrodniarza, tego zaliczano do wroga, stawał się przestępcą. Czy to obawa przed represjami sprawiła, że pisarka uległa namowom władz i zgodziła się na pisemną wypowiedź o śmierci Józefa Stalina? A może nie chciała znaleźć się na marginesie wydarzeń? „Wypowiedź” ukazała się w „Życiu”, druga, licząca 20 wierszy w „Nowej Kulturze”.  W „Dziennikach” tłumacząc się przed sobą, że uległa interwencji i dodała do tekstu, już po jego przesłaniu do redakcji, jedno, czy drugie słowo o „chorążym pokoju”, które przyniosło jej tak złą sławę, broni się mało przekonywająco:

„ Uległam i dodałam to zdanie, myśląc sobie, że wszystko nie ważne skoro już umarł ten straszliwy despota. Ostatecznie to też „prawda obiektywna”, że był oficjalnie przywódcą owego „ruchu pokoju”.

 „Wypowiedź” zapamiętali jej czytelnicy, otrzymywała obraźliwe anonimy i listy od znajomych, w których wyrażano zdumienie i dezaprobatę. Przez pewien czas objął ją towarzyski bojkot. Z polecenia Komitetu Centralnego  PZPR wzięła udział w akademii żałobnej w warszawskiej Hali Mirowskiej. Ten fakt uszedł uwadze opinii publicznej, pisze o nim w „Dziennikach”, ale „wypowiedź ku czci”, pamiętać jej będą długo. Jerzy Zawieyski ( pisarz katolicki, przez osiem lat nie podejmował żadnej pracy, nie drukowano go, żył w biedzie) w dzienniku zapisał: „Lały się panegiryki, hymny, elegie. Nawet Dąbrowska, wielka pisarka, splamiła swoje pióro żałobnym artykułem o Stalinie. Czytało się to ze wstydem i zgrozą”.

Napisała tekst plamiący jej imię a przecież nienawidziła i systemu, i Stalina, i tego upadlania człowieka, i tej powszechnej rusyfikacji Polski i Polaków, słowem tego wszystkiego, co przyniósł okres stalinowski. Niezbadane są ludzkie kroki. Niezrozumiałe jest skąd się bierze jeden zły czyn, na tysiąc chwalebnych. Często do historii przechodzi ten jeden. W przypadku Marii Dąbrowskiej do historii przeszły jej książki.

Z satysfakcją odnotowywała zbliżanie się politycznej odwilży. Sygnałem płynącym z Moskwy była kara śmierci na głównym wykonawcy zbrodniczych decyzji Stalina, szefie NKWD  Berii. Pisarka z radością odnotowała nadawanie w radiu kolęd w okresie świąt:

„Ostatnimi laty w wilię nadawano ostentacyjnie muzyką rosyjską i taneczną. Nawet mnie wzruszyło ułaskawienie kolęd, jakby ktoś najbliższy wrócił z zesłania”.

Stalin umarł, ale stalinizm w Polsce trzymał się jeszcze przez dwa lata całkiem dobrze, nawet się nasilił. Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński zaaresztowany został pół roku po śmierci Stalina. Odbył się pokazowy proces biskupa kieleckiego Czesława Karczmarka, którego oskarżono o zdradę. Odwilż zaczęła się dopiero po nagłej śmierci Bieruta w Moskwie, w 1955 r.

Pisarka zaczęła dostrzegać oschłość przywódców partii do swych wiernych towarzyszy – pisarzy. Zaczęli kokieować dotychczasowych oponentów.  Niektórzy pisarze - stalinowcy robili rachunek sumienia, oddawali legitymacje partyjne. Twórcy zawsze byli bardziej ulegli od narodu. Dąbrowska:

„W narodzie, a zwłaszcza w prostym narodzie nic się nie zmieniło, jeśli idzie o stosunek do rządu. Inteligencja „współpracuje” pełna wewnętrznych albo jawnych zastrzeżeń, naród w olbrzymiej większości wciąż mówi i myśli – nie!” 

Wielka pisarka tego „nie”, nie potrafiła powiedzieć. Niejako w zamian drukowano jej utwory, otrzymała nowe, przestronne mieszkanie. 22 lipca przyjęła krzyż komandorski z gwiazdą orderu Odrodzenia Polski. Kilka dni później, przy pisaniu „ Dzienników” wyrzuca z siebie całą prawdę:

„Powietrze w Polsce jest zatrute. Zatrute Rosją, tym bazyliszkiem narodów. Na kim spoczną oczy Rosji, na tym wyrok konania. Powietrze jest też zatrute nienawiścią, jaką żywi 95 % pracującego ludu Polski do Rosji i do ustroju. Przez blisko 10 lat nie spotkałam człowieka, co by był nie już zachwycony, ale choćby zadowolony. Nawet ci, co przyznają pozytywne znaczenie wielu dzisiejszych osiągnięć, czują że ceną ich jest obroża. I to deprymujące, duszne kłamstwo, przecież wszyscy kłamią, a ja sama nie wiem już, co się ze mną dzieje, co myślę, co czuję. Ja, prawdziwa, leżę zdeptana moimi własnymi stopami. I nigdzie nic, żadnej przeciwwagi – nie ma nigdzie świata, dla którego warto byłoby żyć. Doprowadzić do takiego stanu mnie, co tak uwielbiam życie, że zdawało się – nic nie może mi go obrzydzić – to coś mówi o naszej rzeczywistości”. 


Maria Dąbrowska w  „Dziennikach”  ukazała potworne czasu stalinizmu . Ukazała cierpienie swoje i innych. A także wiarę, siłę człowieka w jego walce ze złem, choć nie tylko w jej przypadku – o wiarę i moralną siłę – było bardzo trudno. Były to czasy hańby i trwogi. 

Może Ci się Spodobać

0 komentarze