WOLNOŚĆ I BUNT

wtorek, stycznia 05, 2016



PONIŻSZY TEKST JEST DLA CIERPLIWYCH.

ALBERT  CAMUS BYŁ I POZOSTAŁ IKONĄ - DUCHOWYM  GURU DLA POSZUKUJUJĄCYCH SENSU ŻYCIA. 

POSZUKUJĄCYCH  DRÓG  DO WOLNOŚCI.

BUNTUJĄCYCH SIĘ, GDY WOLNOŚĆ TA JEST ZAGROŻONA. CZY TO PRZEZ WROGÓW WEWNĘTRZNYCH. CZY TEŻ PRZEZ WROGÓW  Z ZEWNĄTRZ.

WOLNOŚĆ NADE WSZYSTKO. A JEŚLI JEJ NIE MA POZOSTAJE BUNT.

TEN TEKST MOŻNA CZYTAĆ NA RATY.  I MOŻNA DO NIEGO WRACAĆ. NAPISAŁEM GO, GDYŻ  UWAŻAM SIĘ ZA UCZNIA AUTORA "CZŁOWIEKA ZBUNTOWANEGO"

 Najpierw został nauczycielem, był zaangażowanym dziennikarzem, pasjonował się piłką nożną (gruźlica nie pozwalała mu na fizyczny wysiłek), kochał kobiety, teatr, morze, na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze.

Urodził się w biednej dzielnicy Algieru, w jednopiętrowym domu w Belcourt, mieszkał z półgłuchą i upośledzoną w mowie matką, babką, starszym bratem i wujem. Na jednej z książek podarowanej matce zadedykował: Tobie, która nigdy nie będziesz mogła przeczytać tej książki. Była analfabetką. Ojciec ranny w bitwie nad Marną podczas I wojny światowej, wkrótce zmarł (pośmiertnie odznaczony). Albert i ojciec wspólnie przeżyli osiem miesięcy. Matka pracowała jako służąca. Dzieciństwo przeżył w biedzie i chorobie. Chorował zresztą całe życie. W ubogich dzielnicach gruźlica była plagą. Przykuty do szpitalnego łóżka ( jako syn bohatera wojennego miał prawo do bezpłatnego leczenia) dużo czytał, za lat kilka wyzna, że choroba jest lekiem przeciwko śmierci, przygotowując na nią człowieka. Choroba to prawdziwa nauka, której pierwszym etapem jest rozczulanie się nad sobą. Wspiera ona człowieka w wysiłkach zmierzających do odrzucenia od siebie myśli, że śmierć oznacza koniec wszystkiego.

Z przyczyn finansowych nie miał szans na naukę w gimnazjum. Rękę podał mu Louis Germain – nauczyciel. Camus po przyznaniu mu Nagrody Nobla napisze do niego: Bez pana, bez czułej ręki wyciągniętej do biednego dziecka, którym byłem, bez pana nauki, pana przykładu do niczego by nie doszło. Choroba i bieda wzmacniały go: Bieda nigdy nie była dla mnie nieszczęściem: światło wypełniało ją swoim bogactwem. Nawet moje bunty znały jej blask. Były one niemal zawsze, i myślę, że mogę to powiedzieć uczciwie, buntem w obronie wszystkich i po to, by życie wszystkich zaznało światła. Biblioteka publiczna miała wystarczająco bogaty księgozbiór. Tak wybuchła pierwsza miłość. Do książek. Drugą – na tym samym poziomie „uczuć” – była gra w piłkę nożną. Grał na pozycji bramkarza, na której nie musiał biegać, występował w reprezentacji szkolnej, potem uniwersyteckiej, o grze w piłkę nożną napisze, że jest to największa wspólnota, bowiem wszyscy jej uczestnicy, z widownią włącznie, pragną tego samego.  

Radość życia, jego pełnia! Jednocześnie rodzi się bunt i pragnienie wolności. Bunt nie przeciwko życiu. Przeciwko ludzkiej krzywdzie, nieprawości, niesprawiedliwości. Szukanie prawdy, prawd – jak mówił Camus – i reagowanie na zło. Milczenie wobec zła jest również grzechem. Dwa lata po dojściu Hitlera do władzy wstąpił (potajemnie) do partii komunistycznej. To była jego odpowiedź na narodziny nazizmu. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw. Pisarz – pisał - nie może mieć nadziei, że pozostanie na boku, oddając się myślom i obrazom, które są mu drogie. Dotychczas taka powściągliwość w ten czy inny sposób była możliwa. Ktoś, kto się zgadzał, często mógł milczeć albo mówić o czym innym. Dziś wszystko się zmieniło i nawet milczenie nabiera niebezpiecznych znaczeń. Odkąd powściągliwość uważana jest za rodzaj wyboru i karana lub chwalona jako wybór, artysta, czy chce tego, czy nie chce, jest powołany. „Powołany” wydaje mi się tu właściwszym słowem niż „zaangażowany”. Nie chodzi bowiem o zaangażowanie dobrowolne, lecz raczej o przymusową służbę wojskową. Każdy artysta znajduje się dziś na galerze epoki. 

Albert ukończył renomowane gimnazjum o profilu filozoficznym. Pan Germain zajął się nie tylko finansowaniem nauki. Otworzył przed uczniem drogę do problemów, którymi Camus będzie sobie zaprzątał  głowę przez całe życie. Zalecił lekturę Pascala. Bóg filozofów wydał się Albertowi daleki od Boga Ewangelii. Zaczęły się rodzić pierwsze wątpliwości, pierwsze pytania, na które nie ma odpowiedzi, prawie nigdy nie ma, jeśli się jakaś znajdzie, powstaje następna, i potem jeszcze inna, ważniejsza, bardzo ważna, im głębszy umysł, tym trudniej o pewność. Ludziom uśpionego rozumu lżej, są pewni swego od urodzenia do śmierci. Wewnętrzny niepokój nigdy nie opuści Camusa. Chłonął starożytnych filozofów, coraz częściej sięgał za pióro. Pierwszy wierszyk znalazł się w miesięczniku literackim „Sud”:

Słońce już się zniża
Nocy czas się zbliża
Ptak łkający czule
Porę tę zwiastuje
Życia krótka chwila
Jak marzenie mija…

Na uniwersytecie podjął również studia filozoficzne. Po uzyskaniu licencjatu, aby zostać nauczycielem, co zamierzał, musiał przygotować agrégation. Temat pracy dyplomowej: Metafizyka chrześcijańska a neoplatonizm; Plotyn i święty Augustyn (Albert wówczas był jeszcze członkiem partii komunistycznej). Rozprawa – napisana według klasycznych wymogów warsztatu naukowego - została przygotowana w katedrze filozofii w Algierze. Ale jednocześnie nie była pracą wbrew sobie, wbrew własnym poglądom. Autor zaakcentował w niej swój ateizm. I zarazami przyznał się do przymierza, jakie zawarł z świętym Augustynem. Pozostanie mu wierny. Albert Camus  – pisze Olivier Todd , autor monumentalnej biografii pisarza - przejawiał zainteresowanie chrystianizmem pozbawionym…Boga.

Nie był marksistą. Zapisał się do partii z innych powodów. Nie wiadomo nawet czy czytał Marksa i Engelsa. Ksiąg Lenina nie znał. Stalina poznał od jak najgorszej strony, poznał się na nim wcześniej od wszystkich, nawet najbardziej przemądrzałych filozofów lewicy francuskiej, z Sartrem na czele. Natomiast prace Plotyna  i św. Augustyna systematycznie zgłębiał. Skąd się u niego wzięło to zainteresowanie Plotynem i św. Augustynem? W gruncie rzeczy miał przecież powierzchowną wiedzę religijną, greki nie znał i jej nie studiował. Czyżby – jak chcą niektórzy badacze i krytycy – czuł więź z mędrcami, tak jak on sam, pochodzącymi z Afryki? Plotyn, św. Augustyn i Camus byli dziećmi świata śródziemnomorskiego. Todd pisze: Intrygują go postacie pokroju Plotyna i świętego Augustyna. Są oni bliżsi jego sercu, umysłowi i ciała niż Kartezjusz, Kant lub Hegel. Plotyn, zwiastujący zmierzch hellenizmu i początek chrześcijaństwa, kontempluje wiekuisty świat dobroci i piękna. Owo poszukiwanie Plotyna to rozrachunki z mistycznym dążeniem do absolutu, co dla chrześcijan oznacza świat pozaziemski, Królestwo Boże. Camus pragnie go na ziemi. Plotyn reprezentuje neoplatonizm, a dla platoników świat realny to świat idei. Camus chciałby pogodzić to, co realne i nierealne, świat zmysłów i świat rozumu.

Camus ma zresztą coś wspólnego z świętym Augustynem. Autor „Wyznań” był nie tylko „akademickim” myślicielem. Camus również. Św. Augustyn był przede wszystkim moralistą. Camus również. Św. Augustyn poznał gorycz (smak) grzechu. Camus poznawał go bezustannie. Obaj doświadczali miłości kobiet.

Święty Augustyn prosi Boga: spraw, bym żył w czystości i nie uległ pokusie. Camus miłości i seksu nie porzucił do końca życia. Dobro i zło – to problem nadrzędny i dla św. Augustyna, i dla Alberta Camusa. Gdy jednak autor „Dżumy” wysoko oceniał pasję św. Augustyna w jego poszukiwaniu cnoty i miłości, to nie mógł dać sobie rady z jego koncepcją grzechu (zwłaszcza pierworodnego).

Camus pragnął, by system sprawiedliwości na tym świecie stworzył religię, ale bez Boga. Chrystianizmem – studiując dzieła św. Augustyna – interesował się i poznawał go, ale miał to być chrystianizm wykluczający Boga. Camus wykluczał Boga, ponieważ w niego nie wierzył. Jednak ciągle żył w nim – pisał w „Notatnikach”- ten religijny niepokój. Nie widział potrzeby, aby się nawracać. Co nie przeszkadzało mu, w latach młodzieńczych, widzieć w chrześcijaństwie , to co widział w nim św. Augustyn. Głosił pochwałę chrześcijaństwa, które było jedyną wspólną nadzieją i jedynym skutecznym puklerzem chroniącym Zachód od nieszczęść, jakie nań czyhają.

Może dziwić, że w tym samym czasie, gdy zajmował się, poznawał, zgłębiał nauki i myśli św. Augustyna, należał do partii. Camus zapisał się do partii komunistycznej nie z miłości do Marksa i Lenina. Widział w niej co innego. Dla niego rewolucja oznaczała zmartwychwstanie, proletariat - lud wybrany, burżuazja to potępieni, ukaranie kapitalistów to piekło, partia to Kościół. Opuścił jej szeregi, gdy zamiast braterstwa zobaczył zbrodniczą krew na jej rękach. Podobnie jak autor „Folwarku zwierzęcego” George Orwell, przejrzał na oczy, gdy dowiedział się o sowieckich prowokacjach i zbrodniach w wojnie domowej w Hiszpanii ( jej problemy były mu zawsze bliskie, nie krył powinowactwa z republikanami,  będzie działał przeciwko frankistom, od demokratycznego rządu hiszpańskiego na emigracji otrzymał wysokie odznaczenie).

Gdy zerwał z komunizmem, odrzucił tkwiące w nim łaknienie nicości, oddał się miłości życia ( tytuł jednej z jego noweli). Pozostał wierny  św. Augustynowi, gdy pisał : każda napotkana istota, każdy zapach tej ulicy, wszystko to jest dla mnie pretekstem, by kochać bez granic. Od polityki uwolniła go literatura, w „Notatnikach” zapisał: ci, co mają w sobie wielkość, nie zajmują się polityką.  Nigdy nie opuścił człowieka, Camus chciał chronić każdego człowieka przed fatalizmem historii. We wrogim świecie człowiek działa samotnie i jest sam wobec losu, który tylko on tworzy i który odnajduje. Jednostka potrzebuje obrony przed światem polityków, przed ich knowaniami, wciąganiem w idiotyczne gry i zabawy.   

Polem, na którym uprawiał swoją „politykę” było dziennikarstwo. Do pracy w ambitnym, niekonformistycznym, nisko nakładowym dzienniku „Alger républicain”, wciągnął go dziennikarz, poeta, przyjaciel Pascal Pia (zadedykował mu Mit Syzyfa). Był rok 1937. W Hiszpanii trwała wojna domowa, nad Europą zawisła brunatna ideologia nazizmu, w Algierii, której los był tak bliski Camusowi, coraz częściej dochodziło do ucisku i prześladowań, na farmach bogatych Francuzów w nieludzkich warunkach pracowali algierscy robotnicy rolni. Camus uznał, że na dziennikarskich polu będzie mógł skutecznie walczyć o człowieka, o jego prawa i godność. Ulubionym jego gatunkiem było publikowanie listów otwartych. W ten sposób z drażliwymi, konkretnym sprawami docierał bezpośrednio do przedstawicieli władzy i opinii publicznej. Niekiedy przynosiło to efekty. Pracował w kilku czasopismach. Najważniejsza była praca w „Combat”, pismo docierało do środowisk intelektualnych i studenckich.  Pierwszy artykuł ogłosił w nim Camus kilka dni po wybuchu paryskiego zrywu antyhitlerowskiego, w sierpniu 1944 roku: W sierpniowej nocy Paryż bije ze wszystkiej broni. W ogromniej dekoracji z kamienia i wody, wokół rzeki, której fale ciężkie są od historii, raz jeszcze wzniesiono barykady wolności. Raz jeszcze sprawiedliwość trzeba okupić krwią ludzi. Artykuły wstępne w „Combat” publikował do 1948 r. Jego walczące teksty – zauważa Joanna Guze – mówią o przeszłości, żądającej świadectwa, teraźniejszości i o przyszłości, która wynika z przeszłości i dnia dzisiejszego.

Camus pisał: Nie wystarczy zabić sprawiedliwego, trzeba zabić jego ducha, aby przykład sprawiedliwego, który wyrzeka się godności, zniechęcił wszystkich sprawiedliwych i samą sprawiedliwość…Jest może sprawiedliwością odwieczną i świętą przebaczać za tych wszystkich, którzy umarli, milcząc, we wzniosłym spokoju serca, co nigdy nie zdradziło; lecz uderzyć trzeba straszliwie za najbardziej odważnych spośród nas, których upodlono, poniżając ich dusze i którzy umarli w rozpaczy, unosząc w sercu, na zawsze spustoszonym, nienawiść do innych i pogardę dla siebie samych. We wszystkim co robił, czy wówczas, gdy parał się dziennikarstwem, teatrem, czy literaturą, godność człowieka miała dla niego miarę najwyższą. Żyć godnie! Oto sens życia! Nawet tak zwana postawa patriotyczna, nie wiele znaczy. Samo wymachiwanie szabelką –  nie wystarcza. Trzeba było jeszcze owej delikatności serca, w którym wstręt budzi wszelkie paktowanie, i dumy, która jest wadą w pojęciu mieszczańskim; wreszcie zdolności powiedzenia: nie.   

Pasją Alberta Camusa był teatr. W 1936 roku założył Théâtre de Travail, w którym pełnił wszystkie funkcje, od reżysera, autora po aktora. Był to teatr młodych intelektualistów, jak on zapaleńców. Ten zapał nigdy nie opuści autora „Dżumy”. Dlaczego teatr? – pisał na rok przed śmiercią - Sam siebie często o to zapytywałem. I jedyna moja odpowiedź, aż po dziś, jest zniechęcająco banalna: po prostu dlatego, że teatralna scena to jedno z tych miejsc świata, gdzie jestem szczęśliwy. Aktorce Catherinie Sellers tłumaczył, że teatr jest najbardziej uniwersalną formą literatury, najbardziej wzniosłą. Lubię ten zawód – mówił o reżyserii – zmusza mnie nie tylko analizy psychologii bohaterów, lecz również do podjęcia decyzji, w jakim miejscu ustawić lampę lub doniczkę z pelargonią, jaki powinien być stopień chropowatości tkaniny czy też ciężar i wzór kasetonu, który ma być umocowany nad sceną…to wyjątkowa sztuka mająca swoje prawa, cechy i niepowtarzalny głos. Kiedy indziej wyznał, że teatr pomaga mi również uciec od abstrakcji zagrażającej każdemu pisarzowi. Podobnie jak dawniej, gdy parając się dziennikarstwem, wolałem łamanie numeru niż pisanie tych kazań, zwanych artykułami redakcyjnymi, tak teraz lubię w teatrze, jak rodzi się spektakl w całej tej gmatwaninie dekoracji, projektorów, teł, kurtyn i najrozmaitszych.

Na krótko przed śmiercią podjął się adaptacji „Requiem dla zakonnicy” Williama Faulknera. Stylem amerykańskiego pisarza był zachwycony: to styl pulsujący, to  pulsujące cierpienie w najczystszej postaci. W bohaterach „Requiem dla zakonnicy” Camus widział ludzi rozdartych między odpowiedzialnością a przeznaczeniem. W przedstawieniu uwypuklił aspekty religijne. Skąd u tego „niedowiarka” te religijne ciągoty?. Podkreślał, że jest niewierzący, lecz ważny był dla niego dialog między ateistami a ludźmi wierzącymi. Aby dyskutować o Bogu, wierze i religii zapraszał do siebie księdza  Altermanna, znanego teologa, działacza stowarzyszeń katolickich, umocowanych przy arcybiskupstwie paryskim. Albert Camus: To prawda, nie wierzę w Boga. Ale też nie jestem ateistą. Byłbym nawet skłonny zgodzić się z Benjaminem Constantem, który uważa brak religii za coś prostackiego. Gdy zajmował się egzystencjalizmem (aczkolwiek odżegnywał się od przynależności do tego nurtu), dostrzegł w nim pierwiastki religijne, nie w egzystencjalizmie ateistycznym  Heideggera, Husserla i Sartre`a, lecz u Japsersa i Kierkegaarda – obaj odrzucając racjonalizm, oparli się na idei Boga.  Jego najgłośniejsza powieść - „Dżuma”, uważana była przez wielu za niechrześcijańską. A przecież to nie kto inny, lecz jezuita Paneloux zabiera w niej tak znaczący głos. Paneloux znał św. Augustyna. Camus nadal nie krył fascynacji nim. W „Notatnikach” pisał: jedyny wielki umysł chrześcijański, który potrafił spojrzeć w twarz problemowi zła, to święty Augustyn. Wywiódł stąd swoje straszliwe „nemo bonus”. Odtąd chrystianizm dawał tylko prowizoryczne rozwiązania.

Po studiach filozoficznych, po króciutkim stażu nauczycielskim, po epizodzie z partią, po doświadczeniach dziennikarskich, pierwszym flircie z teatrem, Albert Camus coraz częściej zaczął sięgać po pióro – to literackie. Narzucił sobie dyscyplinę, własną koncepcję ascezy, precyzyjną, od świtu do zmierzchu. Jest niezbędna, jeśli chce się coś osiągnąć w pracy twórczej. Nie chciał być niewolnikiem środowiskowych zależności, niewolnikiem kogokolwiek i czegokolwiek. W „Notatnikach” czytamy: Stąd absolutna konieczność złożenia dowodu czystości…m i e s i ą c  ascezy we wszystkich rozumieniach.
Czystość seksualna.
Czystość myśli – nie pozwolić pragnieniom się błąkać, myśli rozpraszać.
Jeden temat – stały –medytacji –odrzucić resztę.
Praca o określonych godzinach, ciągle, bez słabnięć, itd.itd. (asceza moralna również).

W kodeksie Camusa czytamy: należy działać, pisać i żyć! Gdy wybuchła wojna natychmiast stanął, ze swoimi chorymi płucami, przed wojskową komisją lekarską. Miał nadzieję, że w obliczu hitlerowskiego zagrożenia, każdy żołnierz będzie na wagę złota i że zostanie przyjęty do armii. Nic z tego. Ponawiał próby bezskutecznie kilka razy, zabiegał o przyjęcie choćby do oddziałów pomocniczych. Odmowy bardzo go bolały.  Francja w pierwszych miesiącach II wojny światowej czuła się po prostu silna i chuderlaków nie potrzebowała. Camus zaczął więc działać w podziemnym ruchu oporu, niemniej wojnę zawsze uważał za absurdalną.

Do  Francine Faule (pobrali się w 1940 r.) słał długie listy: Nie wierzę, bym tylko ja na tym świecie żył ze świadomością, że życie to absurd. Wręcz przeciwnie. Według mnie prawda ta dotyczy każdego. Mnie jednak interesują konsekwencje tego stanu rzeczy…Ludzie powiadają: ”to absurdalne”. Po czym płacą podatki albo oddają córki do instytucji religijnych. Ponieważ sądzą, że gdy mówi się: „to absurdalne”, wszystko jest już skończone, podczas gdy w istocie wszystko się dopiero zaczyna…Absurd ludzkiej egzystencji to wrak na użytek powojennych intelektualistów. Myśl filozoficzna rodzi się wówczas, gdy mamy odwagę rzucić wyzwanie logice komunałów. Mógłbym na przykład wyjść od tak wyświechtanych prawd, jak „przemijanie czasu” albo „wszyscy ludzie są śmiertelnie”. Liczy się to, jakie wnioski z tego wyciągam. A pragnę wydobyć pewną ideę, jasną i uchwytną, ograniczoną w czasie – pewien rodzaj zachowań, jakie dyktuje samo życie, a nie jakieś mrzonki czy pobożne życzenia. Postawa taka jest nie tyle sposobem życia (ponieważ wartości moralne nie mają tu znaczenia), ile raczej sposobem, w jaki człowiek wyraża swoją osobowość.  

W pierwszych miesiącach wojny Camus pracował w redakcji „Le soir républicain”, walczył z cenzurą, na wojskową przystawał, na „cenzurę umysłów” nie zgodził się nigdy. Francuscy intelektualiści i dziennikarze mędrkowali, Camus pisał wprost: należy uchronić świat przed nazizmem oraz uwolnić Niemcy od tej plagi. I wołał: Pierwszą rzeczą jest nie rozpaczać. Nie słuchajmy tych, co mówią o końcu świata. Gdy wybuchła wojna miał 26 lat. Zaledwie tyle, czy aż tyle, skoro jak mędrzec nakazał sobie: Poprzysiąc, by w tym, co najmniej szlachetne, postępować najbardziej szlachetnie. Wojenna rzeczywistość narzucała jednak uciążliwe rygory. Aby się z nich wyzwolić Camus wkroczył w świat egzystencjalnych refleksji. Koncepcja najważniejszego eseju w jego twórczości - „Mit Syzyfa”, dojrzewała cztery lata. Skończył go w 1940 r.

Analizuje w nim absurd w różnych odcieniach, na różnych płaszczyznach. Absurd nas otacza, atakuje, pojawia się w różnych sytuacjach, w banalnych i ostatecznych. Jest łącznikiem między światem a dążeniami człowieka. Pojawia się, gdy dostrzegamy nieuchronność upływającego czasu, gdy dotyka nas świadomość przemijania, gdy zdajemy sobie sprawę z konieczności, nieuchronności śmierci. Czy świat jest absurdalny? Czy życie ma sens? Wierzący mają Ewangelię i Chrystusa, mają swój kodeks, drogowskaz. A inni?

W końcowych zdaniach „Mitu Syzyfa” znajdujemy camusowski klucz do zrozumienia losu człowieka: Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.

W „Obcym” również absurd rządzi światem. W tej powieści widać wpływy Kafki, zwłaszcza w drugiej części: śledztwo, proces, cela więzienia – to precyzyjnie działający mechanizm absurdu. Wydawca Pascal Pia i pisarz André Malraux nie kryli zachwytu. Pia po lekturze „Obcego”, którego czytał jako pierwszy, w rękopisie, tak zdefiniował etykę Camusa: Dla osoby, która wie, że analizował Pan absurd z filozoficznego punktu widzenia, obrana przez Pana droga jest oczywista. Niestety rzadko się zdarza, by na studia na Sorbonie czy innym uniwersytecie zaowocowały wielkim dziełem…Szczerze podziwiam Pańskie mistrzostwo. Celującą recenzję ( choć z drobnymi uwagami) napisał André Malraux, rekomendując konieczność jednoczesnego wydania „Obcego” i „Mitu Syzyfa”, w liście do Camusa pisał: Dzięki tym dwóm książkom zaliczać się Pan będzie do współczesnych pisarzy, którzy mają coś do powiedzenia…takich pisarzy nie ma zbyt wielu…uprawia Pan coś w rodzaju etyki absurdu. Pozostaje stworzyć tego psychologię. Camus nie krył , jak wysoko sobie cenił zdanie Malraux, nie zmieniło to jednak jego stanu ducha, nie słabł, ciągle w nim obecny ów wewnętrzny niepokój, skarżył się na samotność, w „Notatnikach” czytamy: Szaleństwo zatracenia się i zaprzeczenia wszystkiemu – nie być podobnym do czegokolwiek, złamać na zawsze to, co nas określa, teraźniejszości ofiarować samotność i nicość, odnaleźć jedyne miejsce, gdzie losy mogą nagle zacząć się od nowa. Pokusa jest nieustająca. Być jej posłusznym czy odrzucić ją? Czy opętanie dziełem można wtłoczyć w to szemrzące życie, czy też, na odwrót, trzeba, by życie mu dorównało, słuchać błyskawicy? Piękno, moja trosko najgorsza – razem z wolnością.

„Obcy” i „Mit Syzyfa” ukazały się, gdy Europa znajdowała się w mrokach wojennego okrucieństwa. Był rok 1942. XX wiek stawał się wiekiem totalitaryzmów. Tym żywiej biło jego serce. Nie było w nim miejsca na monotonię, na bezruch. Najwięksi tworzyli największe dzieła, gdy w siłę rosło zło, gdy ludzi ogarniał niepokój, strach, narody się wyrzynały i wydawało się, że to już koniec świata. Na najbliższej półce lektur Camusa leżał „Hamlet” Szekspira, Montaigne, Pascal, Nietzsche, biblijne proroctwa, księgi hinduskie, Budda i Koran. Przez długi czas nie mógł odżałować, że na skutek częstych przeprowadzek, zdekompletowana została seria dwunastu tomów pism św. Tomasza z Akwinu. W kolaboranckim, antysemickim reżimie Vichy widział podłość, czekał na moment, aby winnych sprawiedliwie osądzić bez przebaczania. Na tchórzostwo patrzył z pogardą. Zawsze znajdzie się jakaś filozofia, by usprawiedliwić brak odwagi. Gdy gościł u jednego z przyjaciół, jego syn zaśpiewał hymn rządu kolaboranckiego, obowiązujący w szkołach:

Marszałku, zbawco Francji
Twe zuchy stają przed tobą
Przysięgamy ci służyć
I podążać twą drogą…

Skarcił młodzieńca, po czym zaczął się śmiać z tego przypadkowego, kolejnego absurdu.
 Nawet w naszym wygnaniu – pisał Camus - jest światło. Zachęca umysł, by nie odrzucał wszystkich swych sprzeczności i negacji, lecz uczynić z nich zasadę postępu. Camus ciągle przypominał, że istnieją takie wartości, jak wierność i zaufanie. W notatkach, w listach do bliskich pisał o sobie, że popełnia wiele głupstw, które nikogo nie uszczęśliwiają, ani innych, ani mnie…jednak dochowuję wierności przyjaciołom…to jedyny luksus, na jaki można sobie obecnie pozwolić.

„Obcy” ukazał się przed „Mitem Syzyfa”. Pierwszy nakład „Obcego” liczył 4400 egzemplarzy. Camus stał się uznanym pisarzem. Pragnął, aby go czytano, to jest zrozumiałe, jednak wahał się, czy powinien publikować, skoro w Francji gen. Pétaina, niektórzy pisarze, głównie Żydzi byli zakazani. Ataki gruźlicy wracały z coraz większą siłą. Nieraz tygodniami leżał w łóżku. Miał świadomość przemijania, śmierci. Nigdy nie dawał za wygraną. To było jego credo. Nie popadać w zwątpienie, w nicość, nijakość. W „Notatnikach” czytamy: Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przed samobójstwem. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy.

Został już uznanym pisarzem, był moralistą. Po wydaniu „Mitu Syzyfa” i „Obcego” zaczęto uważać go za twórcę poematów filozoficznych. Czy Camus był filozofem? Unikał zakwalifikowania do jakiejkolwiek formacji. Aczkolwiek jego tezy i poglądy na dobre zadomowiły się w filozofii politycznej. Wydaje mi się – pisał – że pisarz nie powinien przymykać oczu na dramaty jego czasów i że gdy tylko może, powinien w sprawach tego świata zajmować wyraźne stanowisko. Czasami jednak winien również zachować pewien dystans w stosunku do rozgrywającej się na naszych oczach historii.

Filozofem w rozumieniu Platona, Kanta czy Hegla nie był. Był pisarzem moralistą, w którym etyka zajmowała ważną pozycję. Zdaniem jego biografa Oliviera Tooda, pragnął zlaicyzować nakazy ewangeliczne. Nie wierząc w Boga, adaptował, odczytał Ewangelię po swojemu. Kodeks postępowania przedstawiał w utworach. Jednak nie uzurpował sobie roli przewodnika. Nie z braku pewności. Raczej z pokory, którą noszą w sobie najwięksi. Uważał, że pisarz może ludziom pomagać jedynie poprzez swoje utwory. Nie ma prawa uważać się za przewodnika sumień. Nie jest to kapitulacja, lecz raczej realna ocena własnych możliwości.

W 1945 r. Camus został ojcem bliźniąt – Catherine i Jeana. Pracował nad „Dżumą”, która ukazała się w 1947 r. Jest to powieść – moralitet, przyniosła mu światową sławę. Wszystko bywa absurdalne, świat staje do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie. Jak się bronić przed absurdem?  Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to nie zło. To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno godzić się na żaden jego przejaw, nawet najdrobniejszy. Czy zło  można pokonać? Ludzie – pisał Camus w „Notatnikach” – są wyczerpani złem albo zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już znieść kłamstw na ten temat.  Zła niczym nie można usprawiedliwić. Ani rozumem, ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da pokonać, nawet jeśli nie da się zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy, że należy przystać do wroga. Na naszym świecie są zarazy i ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy. To wszystko, aż wszystko.

Camus wygłosił prelekcję dla dominikanów (grudzień 1946). Był na niej obecny amerykański pisarz Julien Green- katolik. Dał następujące świadectwo o Camusie: Mimo, że chory i wyraźnie zmęczony, sposób, w jaki przemawia, porusza mnie do głębi. Mówi o tym, czego oczekuje się od francuskich katolików w 1946 roku. Jest wzruszający, przy czym wcale nie sili się na elokwencję. Sprawia to jego szczerość. Mówi szybko, prostymi zdaniami, zagląda do notatek. Ma bladą twarz, smutne spojrzenie, smutny jest też jego uśmiech. Po skończonej prelekcji ojciec Maydieu pyta mnie, czy chciałbym coś powiedzieć. Daję znak, że nie…Kilku słuchaczy zadaje pytania, czyniąc to tak niezręcznie, że lepiej by już było, aby się w ogóle nie odzywali. Jeden z nich, były rewolucjonista o naiwnym spojrzeniu, stwierdza coś, co wprawia wszystkich w osłupienie: „ Panie Camus, ja doznałem łaski, a pan nie – mówię to z całą pokorą”. Jedyną odpowiedzią Camusa był ten jego smutny uśmiech…choć później oświadczył: „ Jestem pańskim świętym Augustynem przed nawróceniem się. Walczę z problemem zła, nie mogąc sobie z tym poradzić".  

„Dżuma” ukazała się po wojnie,  pracował nad nią, gdy przebywał w okupowanej Francji (1942-1943). „Dżuma” to nie tylko obraz okrucieństwa nazistowskiego. Dżuma może być wszędzie. Tam, gdzie terror, wygnanie, lochy więzienne, cierpienie, śmierć, tam, gdzie górę obejmuje zło. Camus w liście do pani Rioux: „Dżumę” można interpretować na trzy sposoby. Jest ona jednocześnie relacją o epidemii, symbolem okupacji nazistowskiej (nawiązuje zresztą do wszelkich reżimów totalitarnych), wreszcie konkretną ilustracją pewnego problemu filozoficznego, a mianowicie zła. Camusa przestało interesować bohaterstwo i świętość. Camus chciał wiedzieć więcej: jak być człowiekiem? W życiu świata nie da się zrozumieć. Trzeba się zatem zająć człowiekiem.

 Działając w ruchu oporu, Camus otrzymał fałszywe papiery na nazwisko Albert Mathé. W „Dżumie”, ci co walczą z zarazą nie są przedstawiani jako bohaterzy. Oni „tylko” walczą. Camus swojego udział w podziemiu nie wynosił do bohaterskiego wyczynu. Nie uczestniczył w akcjach bojowych, pełnił rolę skrzynki kontaktowej, ale i tak spośród  innych pisarzy i intelektualistów zapisał najbardziej aktywną kartę. Rwał się do działania, robił to, na co mu pozwalano. W „Dżumie”, gdy zaraza się skończyła, ci którzy ją przeżyli, wrócili do swoich zajęć. Tłum wyszedł na ulicę świętować koniec nieszczęścia i wyzwolenie. Francuzi podczas wojny – nie umniejszając postawy członków ruchu oporu – na ogół kryli się po kątach. Gdy gen. Charles de Gaulle wkraczał do wyzwolonego Paryża witano go kwiatami i owacyjnie. Paryżanie czuli się zwycięzcami. Camus zachowywał się jak narrator, doktor Rieux z jego książki: Radość jest zawsze zagrożona. Wiedział bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach, że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście. 

Camus był mężczyzną przystojnym, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom. W „Notatnikach” znajdujemy taki zapis: Seks prowadzi do nikąd. Nie chodzi o moralność, ale o nieproduktywność. Można mu ulegać, porzucając twórczość. Tylko z czystością łączy się rozwój osobisty. Seks daje zwycięstwo, ale tylko wolny od imperatywów moralnych. Rychło jednak staje się klęską – i jedynym zwycięstwem jest kolejne zwycięstwo nad nim: czystość…Rozkiełzany seksualizm prowadzi do filozofii nieznaczenia. Czystość, na odwrót, przywraca światu sens. Nie jedyne to jego notatki o seksie. Czy dlatego tyle uwagi mu poświęcał, że był jego niewolnikiem? Będąc w związku z jedną kobietą, pisał do drugiej: Nawet jeśli nie mam racji i nawet jeśli cierpisz, cóż obchodzi Cię cała reszta. Nie widzę w tej sytuacji niczego uwłaczającego, ponieważ ani Ty, ani ja nie zachowywaliśmy się niestosownie. Zresztą nawet gdyby ludzie tak uważali, doskonale wiemy, że tak nie było. Wiesz również to, że jeśli o nas chodzi, niczego nie zdążyliśmy zepsuć. Nie widzę w tym żadnego absurdu, byś do mnie pisała, odwiedziła mnie, zadzwoniła do mnie czy spojrzała na mnie czule…Nie mam niezachwianej pewności co do Twojej osoby. Może się mylę albo nie, wierzę jednak równie mocno jak Ty, że połączyła nas osobliwa więź, silniejsza niż wszystko inne, silniejsza od nas samych, dzięki czemu zawsze będziemy mogli do siebie powracać. O to właśnie Cię proszę, jeśli nie możesz mi dać reszty. To samo również ja Ci ofiaruję, ponieważ to wszystko, co dziś posiadam. 

Już sama rozmowa z kobietą sprawiała mu przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami. Matka była dla niego całym światem. Ojca nie znał. Choć może się to wydać mało prawdopodobne, kilka kobiet, w tym samym czasie, kochał do końca życia. Nie był wiernym kochankiem, sam zaś wyrzucał im niewierność, nawet wówczas, jeśli się zaledwie zdrady domyślał. Pisał o zagrożeniach seksu dla pisarza, dla twórcy, dla rozwoju osobistego, który łączy się tylko z czystością, jednocześnie sam stosunki seksualne z kobietami traktował dość nonszalancko. Przyjaciele uważali, że kolekcjonuje kobiety. Piękna Simone Hié , obracająca się w środowisku artystycznym, długo opierała się urokowi Camusa. Została jego pierwszą żoną. Żarliwy związek przerwało jej uzależnienie od morfiny. Akurat na Paryż spadały bomby, wkrótce do stolicy Francji wkroczyła armia III Rzeszy (Camus zanotował: umrę młodo), gdy targały nim uczucia do dwóch kobiet, do Yvonne i Francine. W liście do Yvonne pisał do niej czule i zarazem nie krył, że myśli o Francine: Prawdopodobnie zmarnuję sobie życie, jeśli rozumieć je w potocznym tego słowa znaczeniu. Mam na myśli ewentualny ożenek z F., chyba że ona się na to nie zgodzi. Już od dawna nie dostaję od niej żadnych wiadomości…tak bardzo chciałbym Cię pocałować, a równocześnie odejść…będę igrał z losem, by ponieść porażkę: to właśnie usiłowałem Ci powiedzieć. Camus nikogo nie oszukiwał. Z jego uczuć do drugiej kobiety, Francine Faure (druga żona) zdawała sobie sprawę. Nie potrafił oprzeć się nadchodzącej, nowej miłości. Camus: Pozwólmy działać absurdalnemu bożkowi, który jest dokładny i elegancki, nieco ironiczny i strasznie szybki, kiedy uderza. Jego religia polega na tym, by nie starać się unikać ciosów, lecz umieć je przyjmować. Camus jako mężczyzna nie zawsze dawał sobie radę z życiem. Natomiast w umiejętność tę uzbrajał bohaterów swych powieści. 

Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią powszechnie znaną. Po II wojnie światowej, Paryż jeszcze przez kilka lat, kontynuował przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, Jean – Paul Sartre i jego towarzyszka życia Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do późnych godzin nocnych, w la Rose rouge słuchali śpiewu Juliette Gréco. Sceptycyzm Camusa odbierali jako cynizm. Różnili się w poglądach na wiele tematów. Sartre i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowska niewiara była wyrazem niepokoju i bezradności. Sartre – powiedzieć można – był prostackim ateistą, odrzucał Boga jako przeżytek i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu. Dał tego wyraz „Dżumie”, w postaciach doktora i jezuity. Camusa interesuje cierpienie człowieka. Ono jest odbiciem jego stosunku do Boga. W „Notatnikach”: Sens mojego dzieła: tylu ludzi jest pozbawionych łaski. Jak żyć bez łaski? Trzeba na to przystać i uczynić, czego nie uczynił chrystianizm: zająć się potępionymi.  

Ostatecznie Camusa i Sartre  poróżni stosunek do stalinizmu. Sartre uważał, że kto z jakiegokolwiek powodu nie popiera Związku Sowieckiego, nie może zasiadać w gronie ludzi postępowych. Camus zatem został wykluczony. Sartre nie przebierał w słowach, uchodził za króla intelektualistów, z jego opinią liczyła się intelektualna stolica świata. Sartre w czasie wojny, w ruchu oporu się nie pojawił. Natomiast po wojnie należał do najbardziej żarliwych lustratorów. Ponieważ wśród francuskich literatów i artystów przeważali kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu wyroków.

Gdy wybuchła II wojna światowa i po zawarciu paktu Ribbentrop –Mołotow doszło do IV rozbioru Polski, Camus uznał to wydarzenie za mało ważne. Przypuszczał, że Związek Sowiecki jedynie prowadzi jakąś grę i wkrótce ruszy Polsce z pomocą. Deklarował się przy tym jako pacyfista, bomby zaś już zdążyły spaść na Warszawę. François Mauriac ( również działał w ruchu oporu) po wojnie głosił hasło pojednania Francuzów. Tych, którzy kolaborowali z hitlerowcami z tymi, którzy działali w podziemiu. Jako chrześcijanin domagał się przebaczenia kolaborantom. Camus przeciwstawił się miłosierdziu, apelując o sprawiedliwość. Odrzucał miłosierdzie na tamtym, dla niego jako niewierzącego, nieistniejącym świecie. Domagał się sprawiedliwości tu, na ziemi. Polemika wierzącego z ateistą rozgorzała na łamach powojennej prasy francuskiej. Camus opowiedział się nawet za karą śmierci. Jednak, gdy przyszło do konkretnych działań podpisał się pod listem o ułaskawienie pisarza Roberta Brasillacha ( nie kryjąc przy tym odrazy do zdrajcy; ostatecznie Brasillach został stracony, był to we Francji jedyny wyrok śmierci na pisarzu, więcej wyroków wykonano na dziennikarzach). Spór między Camusem a Mauriaciem był sporem między członkami ruchu oporu, każdy z nich prawo do głosu, takiego prawa moralnego Sartre nie miał a wypowiadał się najgłośniej i najbardziej radykalnie.

Sartre wobec Camusa zaskoczył wszystkich wspomnieniem pośmiertnym, pełnym peanów na cześć Camusa. W jednym z wywiadów oświadczył, że łączyło ich wiele, zaś Camus nigdy nie robił mi świństw i ja również mu nie robiłem, co jak wiadomo, w odniesieniu do autora „Muru” było nieprawdą. Sartre był doktrynerem. Camus – wrażliwym na cierpienia człowieka myślicielem. Autorowi „Dżumy” przypisywano pesymizm. Przypisywali mu go chrześcijanie i komuniści. Camus: Powiedziałbym, że na ludzki los patrzę pesymistycznie, natomiast jestem optymistą, co się tyczy człowieka.   Nie krył, że wierzącym zazdrości wiary. Sam musiał się zadowolić tym, co względne. Zasady moralne, tak jak wiedzę – trzeba zdobywać samemu. Camus żałując, że nie wierzy w Boga pisał: Bóg był – i jak sądzę jest jedną z szans człowieka, a tym wszystkim, którzy się od niego odwrócili, pozostaje odnalezienie innej drogi, jednakże bez zbytniej pychy i bez zbytnich złudzeń.   

Albert Camus był coraz bardziej osamotniony. Zabrał się do pisania jednej z  najciekawszej książki. Podjął w niej temat, który zbulwersował opinię. „Człowiek zbuntowany”
(ukazała się w 1951 r.) – uważa Joanna Guze – to analiza buntu w jego postaci metafizycznej i historycznej, plus relacja: bunt – sztuka. To dzieło w pełnym tego słowa znaczeniu filozoficzne. Camus odżegnywał się od bycia filozofem, sięgał do refleksji literackich, społecznych i politycznych. W „Człowieku zbuntowanym” przekroczył granice, w których dotąd się obracał, przekroczył granicę absurdu. Camus: W obliczu zła i śmierci człowiek całą swoją istotą woła o sprawiedliwość. Chrystianizm historyczny odpowiedział na to wołanie ogłoszeniem królestwa i życia wiecznego, w które trzeba uwierzyć. Cierpienie zużywa nadzieję i wiarę; po czym trwa dalej, bez żadnych już wytłumaczeń. Toteż ludzie pracy, ten tłum, który cierpi i umiera, nie ma boga. Nasze miejsce jest u jego boku, z dala od dawnych i nowych doktorów. Chrystianizm historyczny uleczy od zła i zbrodni poza historią; ale zła i zbrodni doświadcza się w historii. Materializm współczesny, ze swej strony, wyobraża sobie, że daje odpowiedź na wszystkie pytania; ale służąc historii powiększa zbrodnię, wszelkie usprawiedliwienie pozostawiając przyszłości, co także wymaga wiary. W obu przypadkach trzeba czekać, gdy niewinny wciąż umiera. Od dwudziestu wieków suma zła nie zmniejszyła się na świecie.

Ani Marks, ani Biblia – tak lakonicznie i trochę na skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian? Bunt! Problematyka buntu interesowała Camusa gdzieś od 1943 roku. W 1945 r. napisał artykuł (liczący 15 stron) dla „L`Existence” pt. ”Uwagi na temat buntu”. Pytał w nim, kim jest człowiek zbuntowany? Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: nie. Który się nie lęka. Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: tak. Jeśli człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Życie człowieka zawsze wydaje się mu niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości. Ziemski los wzbogacić o bunt. Buntuję się, więc jestem. Camus swoją życiową postawą i w swojej twórczości sięgał do źródeł wartości ludzkiej egzystencji. Wyrażał sprzeciw wobec nieposzanowania godności człowieka. Ponieważ człowiek jest skazany na umieranie i nie może odwrócić swojego losu, ponieważ świat jest absurdalny i człowiek jest w absurdzie zanurzony, ponieważ trucizna zaraża ludzkość, człowiekowi „pozostaje” być absolutem. Nicola Chiaromonte, po tragicznej śmierci Camusa, tak o nim pisał („Tempo Presente”, styczeń 1960): Zwyciężył…zdołał bowiem powiedzieć na swój gorączkowy sposób, w ostrych, wciąż jak struna napiętych rozważaniach, dlaczego pomimo przemocy i grozy historii człowiek pozostaje absolutem; zdołał także  precyzyjnie wskazać gdzie, jego zdaniem, można ten absolut odnaleźć: więc w świadomości, nawet kiedy jest uwięziona i niema, w dochowaniu wierności samemu sobie, nawet kiedy zostało się skazanym przez bogów na nieskończone powtarzanie tego samego daremnego trudu.

Camus nie proponował buntu dla samego buntu. Camus proponował bunt twórczy, ozdrowieńczy, bunt, który nie niszczy, bunt nie potrafi obejść się bez pewnego rodzaju miłości.  Camus w „Człowieku zbuntowanym”: Ci, co nie znajdują odpoczynku ani w Bogu, ani w historii, chcą żyć dla innych, którym równie jest trudno jak im samym, to znaczy dla upokorzonych…I tak skazańcy katoliccy w więzieniach Hiszpanii odmawiają przyjęcia komunii, ponieważ księża reżimu w pewnych więzieniach wprowadzili przymus komunii. Oni także, opowiadając się z ukrzyżowaną niewinnością, odrzucają zbawienie, jeśli ceną za nie ma być niesprawiedliwość i uciska. Ta szalona wielkoduszność jest wielkodusznością buntu, który darzy siłą miłości i odrzuca niesprawiedliwość. Bunt, i w tym jego honor, odrzuca wyrachowanie i wszystko podporządkowuje życiu i żyjącym braciom. Oto jego dar dla tych, którzy przyjdą: prawdziwa wielkoduszność wobec przyszłości polega na oddaniu wszystkiego teraźniejszości.

W 1956 r. pojawił się, dość nieoczekiwanie „Upadek” – obszerne opowiadanie, ukazujące człowieka w jego dwoistości, zakłamaniu, fałszu. Mężczyzna z nieposzlakowaną opinią, szlachetny, wspierający potrzebujących, słowem: ideał, pewnej nocy wracając od przyjaciółki, idąc jednym z mostów nad Sekwaną, dostrzegł sylwetkę dziewczyny przechyloną przez balustradę. Ten pod każdym względem dobry, porządny człowiek, niewiadomo czemu minął desperatkę szykującą się do samobójczego czynu. Minął ją bez słowa, nawet nie odwrócił głowy. Za chwilę usłyszał krzyk. A potem zaczęło się dla niego całkiem inne życie. Zobaczył siebie, jakim był w rzeczywistości. Prysł wizerunek człowieka sukcesu, jakbyśmy dziś powiedzieli. Skończyło się harmonijne, chlubne życie. Zakończyło się klęską. Zaczął oskarżać siebie i innych, wszystko, wszystkich. Żadnych usprawiedliwień, nigdy i dla nikogo… nie uznaję dobrej intencji, szacownej pomyłki, niechcianego kroku, łagodzącej okoliczności. U mnie nie błogosławi się, nie rozdaje rozgrzeszeń. Robi się rachunek, zwyczajnie, i potem: Tyle i tyle. Jest pan człowiekiem zepsutym, lubieżnikiem, mitomanem, pederastą, artystą etc. Tak. Zwięźle i krótko. W filozofii i polityce jestem więc za każdą teorią, która odmawia człowiekowi niewinności, i za każdą praktyką, która traktuje go jak winnego. Jednak Camus rzucił człowiekowi koło ratunkowe. Włożył mu do ust słowa o łaknieniu, pragnieniu łaski: O dziewczyno, skocz raz jeszcze do wody, żebym po raz drugi miał szansę uratować nas oboje!

W październiku 1957 roku, Albert Camus otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Był najmłodszym laureatem Nobla, po Kiplingu (42 lata). Znajdujemy dwa zapisy w „Notatnikach”.

Pierwszy zapis: Nobel. Dziwne uczucie przygnębienia i melancholii. Dwudziestoletni, ubogi, nagi, znałem prawdziwą chwałę. Moja matka.

Drugi zapis: Porażony tym, co mnie spotyka i o co się nie ubiegałem. I na domiar jeszcze wszystkie te ataki tak podłe, że mam serce ściśnięte. Rebatet (  Lucie Rebatet – dziennikarz, kolaborował z hitlerowcami, w czasie wojny Algierii z Francją był autorem oszczerczych artykułów o Camusie  - JK) ośmiela się mówić o moim pragnieniu dowodzenia plutonem egzekucyjnym, gdy razem z innymi pisarzami z Ruchu Oporu żądałem ułaskawienia dla niego (i innych) skazanych na śmierć. Został ułaskawiony, ale dla mnie nie ma łaski. Znowu chęć opuszczenia tego kraju. Ale dokąd?...Pogardzać jest ponad moje siły. Tak czy inaczej, muszę sobie poradzić ze strachem i niepojętą paniką w jakie mnie wtrąciła ta niespodziewana nowina. 

Do matki, przebywającej w Algierii wysłał telegram: Mamo, nigdy mi Ciebie tak bardzo nie brakowało.

W Polsce, jego triumf zbiegł się z odwilżą Października 56`. Na półkach księgarskich znalazły się dotąd niedostępne pozycje. Polski bunt październikowy był rozumiany nieco inaczej od camusowskiego, jednak pozostawał buntem, więc w gronie gimnazjalnym i studenckim utożsamialiśmy się z autorem „Upadku”. W październiku 1957 r. rozpocząłem studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Zajęcia z etyki prowadził młody wówczas asystent Adam Stanowski ( w latach stalinowskich siedział w więzieniu za polityczną działalność). Na jednych z pierwszych zajęć zadał temat: sprawiedliwość i wolność w twórczości wybranego pisarza. Pierwszym utworem Camusa przetłumaczonym w Polsce był dramat „Kaligula”. Byłem pod wpływem Camusa.  Nie wiem, czy to, co napisałem o autorze „Obcego” miało jakąkolwiek wartość, wiem, że z ówczesnym magistrem Stanowskim (później wybitnym działaczem „Solidarności” w Lublinie i senatorem III RP) potem wiele razy rozmawialiśmy o Camusie, te rozmowy sprawiły, że po dzień dzisiejszy, tak jak przed pół wiekiem, w osobie Adama Stanowskiego widzę współbrata w camusowskim buncie i absurdzie życia.

Kończę pisać ten tekst i stwierdzam, że nawet nie dotknąłem sedna camusowskich myśli. Nie ukazałem bohatera absurdalnego, jakim jest Syzyf.  Jest nim, czy może być nim każdy z nas. Syzyf napina ciało i zaczyna dźwigać kamień , pcha go w górę po stoku, na twarzy Syzyfa  widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie zdają się wbijać w  kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, aby się nie wymknął. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – zawołają jedni. Hurra ! – krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę zobaczy jak kamień runie w dół. Syzyf  żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już czeka na niego. Głaz-kamień. Życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei - stanął przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny raz, i jeszcze jeden  raz. Nabiera powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, aby wróciła sprawność. Aż do bólu spina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał. Syzyf stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski. Więc cierpi. Cierpienie i  myśli o samobójstwie towarzyszą nam  przez całe życie. Ale mimo to Syzyf  nie odpuszcza, nie poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że kamień znowu spadnie. Nie liczy się to, co będzie, ważne jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, aby wynieść go na górę. Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się nogami, pcha głaz na szczyt, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia!

Alfred Camus zginął 4 stycznia 1960 roku, w wypadku samochodowym, cztery kilometry za Sens, między Champigny-sur-Yonne a Villeneuve-la-Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Samochód prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. Z czworga pasażerów na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. Gallimard umarł w szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa, 4 stycznia 1960 r. przyszło pismo z ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie własnego teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.
                         
                                                                                        

Może Ci się Spodobać

1 komentarze

  1. Pod koniec tekstu imię "Albert" zostało zamienione na "Alfred". Roztargnienie??? :-)

    OdpowiedzUsuń