O CHULIGANIE WOLNOŚCI
niedziela, sierpnia 16, 2015
Był nazywany CHULIGANEM WOLNOŚCI (na zdjęciu). Postać
niezwykła, wielkiego ducha, rodakom prawie nieznana, mało znana. Dlatego o niej
słów kilka.
Andrzej Bobkowski (1913 -1961) był w PRL zakazany. Był -
ale jakby go nie było.
Na emigracji, gdzie znalazł się po wojnie – również
znajdował się na marginesie (poza otaczającym go opieką Jerzym Giedroyciem, co
zrozumiałe, bo paryska „Kultura” była schronieniem dla ludzi „pokręconych”).
Kłócił się ze wszystkimi. Między innymi z Miłoszem. O
Polskę, rzecz jasna. I o Europę, którą postrzegał jako kontynent upadający, gnijący.
Wreszcie wolność znalazł w odległej Gwatemali, gdzie
pojechał „na oślep”, bez grosza, z ukochaną żoną Barbarą. Założył sklep
aeromodelarski i po heroicznej pracy odnosił
sukcesy na międzynarodowych zawodach modeli samolotów.
I pisał. Pisał wyśmienicie. PRL go skreśliła. W PRL zakopano
go żywcem do grobu, zaś w III RP przyczyna jest całkiem przyziemna. Kasa proszę
państwa, kasa się liczy, a nie jakiś tam bohater, który osiadł bez grosza,
składał modele samolotowe i pisał, pisał, i to jak pisał.
Kogo dziś obchodzi „chuligan wolności”! Media zajmują się na ogół same sobą. Czym
zaskoczyć, jak zabłysnąć? Taka postać jak Bobkowski to, dajmy na to dla wydawców,
nie mówiąc o producentach telewizyjno - filmowych, co łatwo zrozumieć, dziewiętnastowieczna
chimera, szaleniec. Don Kichot, z którym nie wiadomo o czym i jak
rozmawiać.
Język autora „Szkiców piórkiem”, „Opowiadań” i „Listów do
matki” jest językiem Szekspira, Kafki, Manna. Pisał o nim Kazimierz Wierzyński:
„Był to talent pisarski…o słowie elektryzującym, brawurze narracyjnej,
niespotykanym widzeniu rzeczy, odwadze sądów…miał zdolności techniczne, świetną
pamięć, głowę pełną cytatów, porywający temperament, miłość i wolę życia”.
Europę pohańbioną przez hitleryzm, zohydzoną przez
komunizm, wreszcie skazaną na „moralność” możnych oraz nędzę biednych i
zagubionych – uznał za miejsce nie do życia.
Do kraju będącego wtedy jeszcze
satelitą Moskwy nie chciał wracać. Jeśli do pewnego czasu drukował (głównie w
„Tygodniku Powszechnym”) to z myślą, że dzięki honorarium wesprze mieszkającą w
Krakowie matkę (pani Stanisława Bobkowska pracowała jako garderobiana - magazynierka
w Teatrze Rozmaitości).
Za Polską tęsknił. Widział ją we właściwych proporcjach. Ta
Polska to jednak wspaniały wynalazek – pisał z sarkazmem - wszystko by tak oddać
za nią i wszystko jest takie podniosłe.
A jak spojrzysz do środka, co w nas, co w naszych i
umysłach i sercach – to dopiero widać co się święci. Wrzask, bełkot, jeden
drugiego utopiłby w szklance wody a własne smutki w kieliszku wódki. To już ode
mnie ale pozostaję w duchu i filozofii pana Andrzeja.
Życiem potrafił cieszyć się niezależnie od okoliczności.
Gdy hitlerowcy wkroczyli do Paryża, wsiadł na rower i pojechał na południe
Francji. Wówczas powstawały .„Szkice”, obejmujące lata 1940 -1944.
W Gwatemali harował jako modelarz, pływał, opalał się w
tropikalnym słońcu, aż czerniak zamienił się w śmiertelny nowotwór.
Andrzeja Bobkowskiego można sobie dziś wyobrazić, jak z
uśmiechem Demokryta idzie sobie ulicami Warszawy czy Krakowa i piętnuje
głupotę. Nie narzeka, nie jest ponurakiem. Proponuje rodakom nie unicestwianie,
lecz inteligencję. Wnosi w nasze życie swój
uśmiech. Śmieje się z tego, co podłe i głupie w naszym kraju.
Śmiech jest dobrym lekarstwem na to, co wokół.
0 komentarze