KRĘTE DROGI - BRONIEWSKI
niedziela, sierpnia 09, 2015100 lat temu wraz z kolegami z Płocka ruszył na wojnę. Był rok 1915, drugi rok I wojny światowej. Piłsudskiemu już na dobre zaświtał w głowie pomysł wszczęcia walk przeciwko zaborcom.
Większość Polaków pukała się w głowę. Mało kto brał
poważnie mrzonki szaleńca, za jakiego uważała Piłsudskiego większość Polaków.
Ale nie młodzi. Młodzi rwali się do walki. Władysław Broniewski (na zdjęciu) - bo to on jest
tym, który ruszył z Płocka na wojnę - pisał we wspomnieniach: „ omal kamieniami
za nami nie ciskano, wyklęci byliśmy w opinii publicznej”.
Broniewski chrzest bojowy przeszedł pod Jastkowem,
walczył pod Kuklą, Kamieniuchą, Czartoryską Górą, Optową. Za bohaterską postawę
otrzymał wtedy pierwszy Krzyż Walecznych. Kolejny Krzyż otrzymał za walkę z
bolszewikami. W akcji pod Drohiczynem pokazał się jako prawdziwy bohater -
otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari.
Gdzie go nie było! Walczył na Wołyniu, na froncie litewsko
– białoruskim, na Ukrainie. Wojnę rozpoczął jako podporucznik, skończył jako
kapitan.
Swoje credo ujął tak: „Jestem żołnierzem Komendanta Piłsudskiego.
Osoba jego daje mi gwarancje, że będę użyty dla dobra ojczyzny i idei
demokratycznej”.
Dokładnie 90 lat temu ukazały się jego wojenne przeżycia w tomie wierszy „Wiatraki”. Gdy Marszałek Józef
Piłsudski rozpoczął zamach majowy (1926), Broniewski był jednym z pierwszych,
który założył mundur legionisty i ruszył na barykady. Gdy Niemcy napadli na
Polskę natychmiast poprosił o przydział do jednostki wojskowej. Swojego pułku
nie znalazł. On sam zaś znalazł się we Lwowie.
Pił już wtedy dużo. Chodził po lwowskich knajpach i
recytował wiersze. Jeden z nich był o
czwartym rozbiorze Polski:
„Byłby Grunwald i Płowce
Gdyby nie te bombowce
I gdyby nie te czołgi
Które przyszły znad Wołgi”
I w ten oto sposób został więźniem stalinowskim. Siedział
562 dni. Siedział we Lwowie, na Łubiance, w Saratowie. 5-letni wyrok zesłania
do Kazachstanu przerwany został przez
najazd III Rzeszy na Związek Sowiecki.
Dostał się do armii gen. Władysława Andersa.
Został dowódcą kompanii. Przeszedł szlak ze Związku Sowieckiego, przez Iran,
Irak do Palestyny. Wówczas napisał taki wiersz:
„Dobrze jest, że nas nie ma
Tam, gdzie zima, Kołyma
Gdzie Workuty, Irkucki, Tobolski,
że przez Morze Kaspijskie
i przez piaski libijskie
wędrujemy prościutko do Polski”.
Alkohol
towarzyszył mu już wtedy bezustannie. Po zakończeniu wojny nie zamierzał
wracać do kraju. Jak większość żołnierzy generała Andersa postanowił pojechać do Anglii. Plan zmienił natychmiast, gdy doszła
do niego wiadomość, że jego żona Maria Zarębińska żyje, że wcale nie zginęła w Oświęcimiu, jak
wcześniej go informowano. Wrócił do Warszawy.
Zaczął się zły, bardzo zły czas dla poety. Pił, zapijał
życie. Ale co najgorsze, mimo jego przeszłości, władcy PRL upatrzyli sobie w
nim materiał na piewcę piszącego na ich cześć poematy. Na cześć Stalina w
pierwszej kolejności.
„Rewolucjo! Siedemdziesiąt lat
Stalinowych powiewa nad światem.
I rodzi się nowy świat,
świat stary pęka jak atom”
Poeta umarł w 1962 roku. Umarł jako bohater stalinowskich
czasów. Jako poeta głoszący szczęśliwą przyszłość, jaką gotuje światu sowiecki
komunizm.
Jego życiorys pisano w gmachu Komitetu Centralnego. Ani
słowa w nim nie było o katowaniu poety na Łubiance, jego wiersze antystalinowskie
miały zniknąć na wieki. W Polsce prawie każde miasto miało ulicę jego imienia. System wynosił go pod niebiosa, ale tylko za to, że
pisał wiersze wredne.
Po upadku PRL, w wolnej Polsce próbowano go wymazać z historii. Pojawiały się
różne sposoby, aby go zapomnieć. Górę jednak wzięła mądrość.
To między innymi zasługa tych krytyków – wymieniam tu przede wszystkim Krzysztofa Masłonia, z którego
świetnej pracy „Od glorii do infamii” korzystam - którzy nie bronią i nie
chwalą poety piszącego hymn ku czci Stalina, lecz którzy pamiętają o nim, jako
legioniście, jako więźniu stalinowskim i przede wszystkim jako wielkim polskim
poecie.
Dwoistość w życiorysie Broniewskiego nie jest jakimś oryginalnym
wyjątkiem. Wystarczy spojrzeć wokół siebie i na samych siebie.
Broniewski nie przekroczył granicy, która miałaby go
skazać na zapomnienie. Nie podpisał
lojalki, nie został sowieckim kolaborantem. Nie da się odebrać mu tego,
co jest w jego wierszach głębokie i bardzo polskie.
Gdy opisuje się losy człowiecze, widać jak często zło miesza
się dobrem, bohaterstwo ze sprzeniewierzeniem
własnym ideałom, odwagę z lizusostwem.
Gdybym był adwokatem poety - Władysława
Broniewskiego broniłbym go jego chorą świadomością. Był alkoholikiem do
kwadratu. I to – tak sądzę – pod koniec życia pomieszało mu całkiem w głowie i sercu.
0 komentarze