JAK MOŻNA UTOPIĆ OJCZYZNĘ
sobota, czerwca 27, 2015
Między demokracją a anarchią przechodzi granica. Nie
zawsze jest widoczna. Gdy się ją przekracza
wówczas w miejsce demokracji i wolności pojawia się chaos. Znamy to z naszych
dziejów dość dobrze i boleśnie.
Czy dzisiejszy stan rzeczy w III RP pozwala na sięganie
do czarnych kart historii? Czy obecna
sytuacja w kraju, spory, walka o władzę i jej nadużywanie oraz wiele innych
podobnych zjawisk, czy to wszystko zagraża kondycji, egzystencji państwa?
Czy hałaśliwe, populistyczne hasła komika - muzyka,
zmierzające do naruszenia zasad konstytucyjnych, przypominają ten okres
Rzeczpospolitej Dwojga Narodów, w którym
doszło do dramatycznej destabilizacji państwa, zakończonej rozbiorami?
A może nic się złego nie dzieje i pisanie o tym - to
zwykłe strachy na Lachy.
Nie podzielając czarnego scenariusza, warto jednak
dmuchać na zimne. Nie jest bowiem powiedziane, że demokracja, rozwój kraju na
miarę wyzwań XXI wieku, wszystko to, co z takim wysiłkiem Polacy wypracowali po
upadku PRL jest procesem zamkniętym.
Nic
w życiu nie jest dane raz na zawsze. A popsuć jest najłatwiej. Zwłaszcza
wymachując szabelką i inspirując
działania negatywne.
Liberum
veto
dawało każdemu posłowi Rzeczpospolitej prawo do zrywania Sejmu.
Pomysłodawcom liberum veto zaświtała
co prawda szlachetna idea. Gdyby bowiem
- tak zakładano - jakaś grupa posłów chciała dopuścić się przekrętu, czy innego czynu haniebnego, to
przecież zawsze w gronie posłów mógł się znaleźć choćby jeden poseł uczciwy,
czysty jak łza i jego weto okazać by się mogło cudownym uratowaniem Ojczyzny.
Niestety bywało odwrotnie.To znaczy nieuczciwy poseł,
mówiąc zwięźle: grabarz Rzeczpospolitej wetował to, co mogło stać się dla Ojczyzny
dobrym wyjściem, czy nawet uratować ją od
nieszczęścia.
Wybitny historyk Władysław Konopczyński przewodził
tym badaczom dziejów, którzy uważali liberum veto za narodowe utrapienie, za
największe zło, jakie Polacy sami sobie zgotowali. Wystarczyło, że rosyjski czy
pruski „opiekun” potrząsnął sakwą pełną złota i zawsze znalazł się „polski patriota”, który głosił, że wetując
ratuje Ojczyznę.
Dziś w roli „opiekunów” występują między innymi szemrani
biznesmeni, wiedzący ile w ich marszu do wielkiego biznesu może znaczyć opłacany
przez nich pupil, gdy zwycięży w wyborach. Pod tym względem – mowa tu o
korumpowaniu polityków – kraj nasz nazbyt często nie wiele różni się od tzw. „republik
bananowych”.
Jean-Jacques Rousseau, genewski filozof i pisarz z uwagą
obserwował wydarzenia dziejące się w
okresie schyłku Rzeczpospolitej. Uważał co prawda, że liberum veto mogłoby stać się rękojmią wolności społecznej, to
jednak przekraczając swoje granice stało
się „ tylko narzędziem przemocy”.
Uciekanie się do analogii
między dawnymi czasy i dniem dzisiejszym, nie jest wcale zabawą. Z
historii wypływa przestroga.
Anarchia i populistyczne obiecanki – cacanki z jednej
strony, z drugiej zaś – strasznie narodu czeluściami piekielnymi, w których kryją
się nowoczesne prądy ekonomiczne i obyczajowe, zamykanie się w getcie
przesądów, głoszenie programu nakazów i zakazów to łatwy sposób, aby pociągnąć
Rzeczpospolitą wprost do Średniowiecza.
Płynąc w tym nurcie Ojczyzna zostanie utopiona.
Jeśli nawet obraz ten został tu przejaskrawiony, to
lepiej chuchać na zimne, aniżeli obudzić się z ręką w nocniku (wake up with a
hand in the potty).
0 komentarze