POLACY NIE GĘSI

czwartek, czerwca 11, 2015



Należę do zwolenników  ścisłych związków z Europą, choćby z tego powodu, że Polska nigdy nie należała do Azji, poza okresem wymuszonym układem od samych Polaków niezależnym. Więc na pytanie, z kim trzymasz, ze Wschodem  czy z  Zachodem, odpowiedź jest oczywista.

Zatem na integracyjną politykę Rzeczpospolitej spoglądam  przychylnie. A nawet więcej – radośnie. Dość regularnie bywam we Francji i Szwajcarii, kraje te, nie chwaląc się, przejechałem wzdłuż i wszerz, i to wcale nie w odległych czasach, a już Włochy i Hiszpanię  znam lepiej od niejednego województwa rodzimego. A więc snując się po kontynencie, widzę różnice i podobieństwa.

Gdy przyjeżdżam do miasteczka gdzieś w Krakowskiem czy Pomorskiem i zatrzymuję się przed sklepem czy restauracją, zaiste nie wiem, co to za kraj. Tak dużo na szyldach obcych słów, i to raczej w języku mało przez kogokolwiek znanym, trochę zwrotów słowiańskich, jakiś literowy wtręt brzmiący anglosasko, jednym słowem miszmasz, mydło i powidło, groch z kapustą.

Prawie każdego dnia przechodzę Nowym Światem w Warszawie. Piękna ulica. Taką była zawsze, nawet w szarym peerelu świeciła stylowo. Teraz jest na niej gwarno, kafejki wyszły na chodnik itp. Ale znowu to małpowanie. Jest trochę Paryża, i trochę bliskowschodniej wrzawy i brudu z anglojęzycznymi wstawkami językowymi. Miszmasz do kwadratu.

Przypominam sobie opowieść o dalekim wujku, który był poliglotą. Znał chyba wszystkie języki europejskie, a w dojrzałych już latach życia, gdy znalazł się w Afryce, zaczął naukę języków i narzeczy Czarnego Lądu. Nie dość mu było, że władał kilkoma narzeczami z rodziny khoisan, gdy znalazł się w Sudanie, począł zgłębiać miejscowe kwa, mande itp. No i przesadził. Głowa nie wytrzymała.

Na stare lata przypominał swoją mową napisy na wspomnianych szyldach miast i miasteczek III RP. Mówił bowiem we wszystkich językach naraz, słowem - pomieszało się biedakowi. 

Poważny problem pojawił się dopiero na łożu śmierci, gdyż nie mógł porozumieć się ze spowiednikiem. Rodzina fakt  ten głęboko przeżyła, zwłaszcza że wujek prowadził życie mało ustabilizowane czyli grzeszne.

Ale co innego szurnięty wujek, a co innego językowy burdel w ojczyźnie. Burdel dlatego, że integrację z Zachodem większość rodaków rozumie jako małpowanie innych, z użyciem angielszczyzny na poziomie tubylca z buszu.

Gdy przyjeżdża się do jakiejś dziury we Francji czy Włoszech, nie mówiąc o Paryżu czy Zurichu, wiadomo  gdzie się jest. W naszej ojczyźnie bywa różnie.

Ale są miejsca, gdzie niezależnie od okoliczności potrafimy być sobą. Na przykład w samolocie. Znajdując się wśród obcojęzycznych współpasażerów ukazujemy naszą fantazję słowiańską! Skala wolności sięga chmur ! Językowe szaleństwo!


I nie są to bynajmniej faceci spod budki z piwem. Raczej tzw. biznesmeni operujący łaciną na wyjątkowo wysokim poziomie.

Może Ci się Spodobać

0 komentarze