DRAMAT BOHATERA
piątek, maja 15, 2015
Stefan
Dąmbski urodził się w 1925 r. w Nosówce ( Rzeszowszczyzna), w rodzinie
hrabiowskiej. Matka umarła, gdy miał 9 lat, ojciec kilka miesięcy przed
wybuchem II wojny światowej wyjechał do Kolumbii, w latach 1947-1952 był
redaktorem naczelnym nowojorskiego „Nowego Dziennika”. Do Armii Krajowej
wciągnął go podporucznik „Stach” - Stanisław Pałac, przedwojenny, dużo starszy
kolega. Stefan przyjął pseudonim „ Żbik I”.
Pierwsze zetknięcie z konspiracją
zniechęciło nastolatka. Spodziewał się walecznych emocji, a tu przez pierwsze
miesiące posyłano go z meldunkami, od wsi do wsi. Mieszkał u ciotki, a pragnął
w lesie. Nagle, nieoczekiwane okoliczności wprowadziły go w świat, o jakim
marzył, w świat sławy, która stanie się przekleństwem, w świat bohaterstwa,
które przerodzi się w wyrzut sumienia, w największe życiowe nieszczęście
bohatera.
Miałem w tym czasie kolegę Jurka.
Chłopak do tańca i różańca…Któregoś popołudnia przychodzi do mnie „Stach” i
mówi, żebym uważał, co mówię do Jurka, bo się okazało, że co tydzień regularnie
widuje się z Gestapo. Prosił mnie, żebym tymczasowo widywał się z Jurkiem jak
poprzednio, aż do przyjścia chłopców z dywersji, którzy wykonają likwidację. Zobaczyłem
natychmiast swoją wielką szansę. Powiedziałem „Stachowi”, że mam schowany u
siebie pod łóżkiem polski kbk i poprosiłem, żeby mi pozwolił wykończyć
Jurka…”Stach” ani słyszeć o tym nie chciał… po godzinnej perswazji zgodził
się…Nie przyszło mi jakoś do głowy, że za parę godzin mam zastrzelić człowieka,
że muszę pozbawić życia nie dość, że istotę ludzką, to w dodatku swojego kolegę…
uważałem to widocznie za rzecz zupełnie normalną… za spełnienie zwykłego
patriotycznego obowiązku…Minęliśmy drugą z kolei leśną polaną. Znałem tu każdy
kąt, każde drzewo. Obróciłem się szybko. Jurek szedł dziarskim krokiem,
uśmiechnięty. Z tak bliskiej odległości nie musiałem celować. Strzeliłem
błyskawicznie spod pachy…Minęły dwa tygodnie i już byłem w dywersji…Jestem w siódmym
niebie.
Dywersja
stała się dla naszego bohatera wszystkim, wypełniała mu całe życie. Była najwznioślejszym
wyrazem miłości do ojczyzny. Należał do najodważniejszym chłopców w oddziale
„Józefa”(w Drugiej Placówce Rzeszowskiej). Po akcji „Burza” znalazł się w 14
Pułku Ułanów Jazłowieckich ( zgrupowanie oddziałów lwowskich „Warta”). Został
odznaczony Krzyżem Walecznych.
Około 30 kilometrów na południe od
Rzeszowa leżała mała wioska, która nazywała się Harta…w tej właśnie wiosce
urodziła się i wychowała piękna dziewczyna, Jadzia Pierożanka…zaczął się wielki
romans pomiędzy Bronkiem i piękną Jadzią…Bronek uważał…że małżeństwo można
przełożyć na później, natomiast Ojczyzna potrzebuje go natychmiast…kochał swoją
dziewczyną …powiedział, że idzie w szeregi dywersyjne…Jadzię ogarnęła
rozpacz…poszła na miejscowe Gestapo i wyśpiewała wszystko…mam automat pod
płaszczem…Jadzię poznaję od razu…Co za śliczna dziewczyna! – Została pani
skazana na karę śmierci za zdradę Państwa Polskiego…W końcu biorę Jadzię za rękę
i kieruję w stronę drzwi…Jeszcze parę kroków i stodoła…Celuję prosto w głowę.
Jest księżycowa noc, widzę to piękne ciało…w ostatniej chwili odczuwam pewnego
rodzaju żal…Byle nie w głowę – pomyślałem – jak ona będzie wyglądać w trumnie.
Długa seria…Jadzia Pierożanka przestała istnieć…I dlaczego? Było to pytanie,
które dręczyło mnie później tygodniami.
Warunki
wojenne wyznaczały nieprzekraczalną linię. Nie było miejsca na wahania, na
kalkulację, zastanawianie się, na poszukiwanie mniejszego czy większego zła. Za
„każde zło” wyrok był taki sam. Z niewielkimi, można powiedzieć, oczywistymi
wyjątkami. Należały do nich tzw. „babskie roboty”. Były to rozliczenia z
dziewczynami, które dla pieniędzy lub z innych powodów zadawały się z Niemcami.
Armia Krajowa nie zajmowała się pilnowaniem przestrzegania Dekalogu, lecz
obawiała się, aby panienki nie wypaplały tego, co mogłoby zaszkodzić podziemiu.
Dowództwo AK nie zezwalało na ich likwidację, ograniczano się do kar cielesnych
( golenie włosów na głowie, baty w gołą pupę itp.). Dyscyplina w Armii Krajowej
była surowa. Każde jej przekroczenie kończyło się surowymi karami. Każdy rozkaz
należało wykonać. Nawet jeśli był to rozkaz zabicia młodziutkiej dziewczyny, o
pięknych oczach, czy przyjaciela z ławy szkolnej.
W pewnym okresie byłem dumą całego
oddziału. Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o
to, czy żyją inni. Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach, bez
żadnych emocji. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem
patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy. Spełniły się moje marzenia;
byłem człowiekiem bez skrupułów… Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia.
Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK.
Stefan
Dąmbski po kapitulacji III Rzeszy nie złożył broni. Do lipca 1945 roku walczył
z komunistami i Ukraińcami, którzy dopuszczali się mordów na Polakach. Jedną z
ostatnich egzekucji było wykonanie rozkazu AK na rodzinie Fiołków. Dąmbski tak
opisuje jej finał:
Opróżniłem już cały magazynek z mojej
pepeszki, gdy tu nagle środkowymi drzwiami wylatuje do nas liczący nie więcej
jak jakieś jedenaście lat chłopak, blady jak ściana ze strachu, i zaczyna
krzyczeć przerażonym głosem: „Panowie, przestańcie strzelać, w środku już nikt
nie żyje!” Na samym środku leżał ojciec chłopaka z prawie zupełnie odstrzeloną głową.
Niedaleko od niego śliczna, może 10-letnia dziewczynka leżała nieżywa w białej
sukience z jednym tylko białym bucikiem na nodze – drugi leżał niedaleko...
Nareszcie wychodzimy. Opuszczamy Wesołą i kierujemy się w stronę…kwater.
Rozkazy AK zostały wykonane. Rodzina Fiołków przestała istnieć.
Przeprowadziliśmy tę likwidację w imię Ojczyzny.
Niespełna 20
– letni Stefan, ostatnią udaną akcję przeprowadził na komunistycznych
funkcjonariuszach. Władza ludowa wydała na niego zaocznie wyrok kary śmierci. Jako
zdekonspirowany bohater Armii Krajowej nie mógł pozostawać w kraju ani dnia. Znalazł
się w pierwszej dziesiątce żołnierzy AK, którzy zostali przerzuceni na Zachód. Najpierw
służył w kompanii wartowniczej, w zachodniej strefie okupacyjnej Niemiec. Potem
grał zawodowo w drużynie piłki nożnej. W 1950 r. wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych, do ojca. Był przystojny, miał powodzenie u kobiet. Nie potrafił ułożyć
sobie życia rodzinnego.
Nękany
wspomnieniami, w miarę upływu lat coraz głębiej przeżywał młodzieńczy
patriotyzm. Analizował każdy wykonany wyrok, każdy detal dywersyjnych akcji.
Bohater wojenny, żołnierz Armii Krajowej, nie liczący się z żadnym
niebezpieczeństwem, byle tylko służyć Ojczyźnie, zaczyna wątpić w sens
przebytej drogi. Zaczyna się oskarżać. Idzie tak daleko, że spisując
wspomnienia określa siebie nie „bohaterem”, lecz „egzekutorem”. Nie godnym
pomników Polakiem, lecz katem. Dzieli się następującą refleksją:
Gdy strzelało się do człowieka, który
mówi tym samym co ja językiem, którego
nieraz nawet znało się od lat, trudno jakoś było wytłumaczyć się przed
własnym sumieniem. W imię czego i co nas skłaniało do popełniania czynów, które
w cywilizowanym świecie równały się prawie morderstwu? Czy robiło się to „w
imię Ojczyzny”, czy był to tak zwany zakres działań wojennych? Naszym
obowiązkiem był ślepy posłuch, powiązany z wrodzonym patriotyzmem. Naszym
obowiązkiem było pokazać światu, że Polak nigdy się nie podda i że za „waszą i
naszą wolność” będzie ginął z uśmiechem na ustach. Ale w rzeczywistości też
często, póki żył, mordował wszystkich, którzy nie byli po jego stronie lub też
nie zgadzali się z jego ideami…w końcu
uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie
w młodych latach – w atmosferze przesady patriotycznej… Za późno dziś, by
prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech
to będzie ostrzeżenie dla…różnych organizatorów politycznych…każda wojna to
tragedia…
Stefan
Dąmbski oceniając siebie zapomina o tym, że zabijając zdrajców nie tylko ich
karał w imieniu Armii Krajowej, lecz również, czy nawet przede wszystkim, ratował
swoich współtowarzyszy - żołnierzy podziemia przed denucjacją, zdradą, śmiercią.
Dąmbski pamięta o tym, że zdrajców zabijał. Pamięta ich ostatnie przedśmiertne
spojrzenie. Cena bohaterstwa stała się jednak dla niego nie do zniesienia.
Tchórz, który
przez całe życie się dekował, nigdy nikogo nie obronił przed napastnikiem, nigdy
nie ujął się za bezbronnym, gdy widział, gdy niewinnego biją uciekał, gdzie
pieprz rośnie – ot, przeżył życie byle jak, odszedł z tego świata bez wyrzutów
sumienia.
Stefan
Dąmbski był wojennym bohaterem. Ale sam uznał, że był tylko egzekutorem. Nie potrafił z tym żyć. Bohater – egzekutor odebrał
sobie życie strzałem w głowę w 1993 roku.
Tekst napisałem na podstawie wspomnień Stefana Dąmbskiego: „Egzekutor”-
Ośrodek Karta, Warszawa, str. 121
0 komentarze