PATRIOTYZM PO POLSKU

piątek, maja 08, 2015


Patriotyzm patriotyzmowi nie jest równy; dziś o tych, którzy pojmują go na opak. Dla kibola patriotyzmem jest niczym nie hamowane umiłowanie drużyny, cała reszta się nie liczy. Dla fanatyka partyjnego wszystko co nie służy jego partii jest złem, które na różny sposób należy wyrwać z korzeniami. I z jednym i drugim sposobem pojmowania patriotyzmu mamy do czynienia w naszym kraju.

Fałszywe – a najczęściej koniunkturalne – pojmowanie patriotyzmu nie jest czymś nowym. Nie raz na cokołach stawiano postaci nie tylko nie wyróżniające się jakimś nadzwyczajnym patriotyzmem, lecz będące jego zaprzeczeniem. W polskiej tradycji najłatwiej przejść do historii po tragicznej śmierci, przykładem książę Józef Poniatowski, który walczył co prawda z fantazją i odwagą u boku Bonapartego, ale za całokształt, patriotyczny Nobel , gdyby taki przyznawano, na pewno mu się nie należał, podobnie jak generał Zajączek, dzielny napoleończyk , następnie sługus moskiewski. 

Kto natomiast mozolnie i konsekwentnie przez całe życie budował ojczyźniane poletko, nie na barykadach, lecz w laboratorium (przykładem nasza podwójna noblistka Maria Curie – Skłodowska), czy to na froncie odkryć inżynierskich , czy w innych przedsięwzięciach wymagających ogromnej wiedzy, dominikańskiej pracowitości i niezwyczajnych zdolności, temu nie łatwo znaleźć się w nazewnictwie ulic, nie mówiąc o pomnikach. Co innego zginąć na polu bitwy lub w innych okolicznościach i to najlepiej w młodym wieku. Jest to bowiem najkrótsza droga dostania się na listę naszych narodowych bohaterów i patriotów.

Czesi (ale nie tylko oni, właściwie cały Zachód) śmieją się z naszego bohaterskiego patriotyzmu. My zaś pękamy ze śmiechu, gdy czytamy o przygodach Szwejka. Szwejkowski patriotyzm uważamy za dekowanie się czy nawet za tchórzostwo, oni zaś ( i nie tylko oni) naszą bohaterszczyznę za samobójczą głupotę. Powiedzieć można co kraj, to obyczaj, choć nieraz przychodzi się wściec. 

Polscy lotnicy jak wiadomo uratowali w czasie II wojny światowej Londyn, wojska generałów Andersa czy Maczka walczyły za wolność naszą i waszą, ale gdy przyszło do zwycięskiej powojennej parady, aby nie drażnić Stalina, Brytyjczycy do udziału w uroczystości Polaków nie dopuścili. To tak na marginesie.

Eseista i historyk Tomasz Łubieński w jednym ze swoich szkiców snując rozważania między innymi na temat polskiej bohaterszczyzny, którą wyznacza nie zwycięstwo, lecz narodowe nieszczęścia, nie triumf, lecz niepowodzenie i tragedia , nie realne zwycięstwo, lecz moralne ( te zaś dla świata nic nie znaczą, już Aleksander Fredro pisał, że „narody sumienia nie mają”), a więc Łubieński snując to i owo stwierdza : „Nieszczęścia historyczne stanowią zawsze dowód, że mieliśmy rację. Więc jakby ich potrzebujemy. I tu wątki o zamachu smoleńskim za pomocą baloników z helem (ciekawe, ilu polityków w to wierzy, ilu nie wyklucza, jak wielu prywatnie puka się w czoło, publicznie milczy) spotykają się z szaleństwem wybitnego poety Jarosława Marka Rymkiewicza, który krwawą tragedię Powstania Warszawskiego nazwał drugim chrztem Polski, zbawiennym dla utrzymania narodowej tożsamości”.

Jeśli jednak szaleństwo poety  jest okolicznością łagodzącą i dlatego od biedy można poecie wybaczyć skróty myślowe, to nie sposób uwierzyć w sensowność uprawiania „patriotycznej polityki”, którą wyznacza histeria i naciąganie faktów do partyjnych interesów.

Kibole wymachujący biało-czerwoną, wyjąc po pijanemu hymn narodowy mieszczą się – jakby powiedziałby Lech Wałęsa – w tej samej klasie, co „prawdziwi Polacy” domagający się Polski jedynie dla Polaków. Jednych z drugimi łączy nienawiść od wszystkiego i wszystkich nie pochodzących z ich parafii. Z „prawdziwymi Polakami” jest tak, że z jednej strony chcą korzystać z unijnej kasy, z drugiej wszystkich euroentuzjastów najchętniej spaliliby na stosie. Kibole zaś domagają się zwycięstw swojej drużyny i jednocześnie bezinteresownie demolują stadiony swoich idoli. Taka Polska jest Polską chorą.


Na koniec kartka z kalendarza, również z patriotycznej łączki. Otóż w czasach PRL nie było wolności słowa. Praktycznie – poza prywatnymi domami oraz elitarno – piwnicznymi teatrzykami i kabaretami – jedynymi miejscami, w których można było zamanifestować na patriotyczną nutę były kościoły i stadiony sportowe. 

W świątyniach proszono Pana Boga, aby zwrócił nam ojczyznę. Na stadionach natomiast dawano upust wolnosłowiu, gdy za przeciwników mieliśmy sportowców z Kraju Rad. W boksie biliśmy Ruskich dość często, w piłce nożnej bohaterem narodowym został Gerard Cieślik, dzięki któremu dokopaliśmy im w Chorzowie 2:1. W teatrach i kabaretach studenckich oraz kościołach i na stadionach, aczkolwiek nigdzie nie brakowało łapsów-tajniaków, dawało się odetchnąć wolnością. Był to oddech na pół gwizdka, trochę na niby, ale dobre było i to. 

Natomiast dziś tak kibole, jak i „ prawdziwi Polacy”, korzystając z wolności, tryskają jadem, który ojczyznę niszczy po kawałku.

Może Ci się Spodobać

0 komentarze