W POSZUKIWANIU AUTORYTETÓW
wtorek, maja 12, 2015
Szukamy autorytetów. Nie takich, którzy grzmią z mównicy
partyjnej. Nie takich, którzy nakazują przestrzeganie 10 przykazań, sami nie
jedno z nich łamiąc. Nie pyskaczy obiecujących złote góry, których zdobycie jest tak realne jak sprawienie, aby
słońce kręciło się wokół ziemi.
Szukajcie a znajdziecie – czytamy w starych księgach. Doszło do tego, że
szukając z góry wiemy, że ich nie znajdziemy. A może jednak?
Oto żywa ikona umysłów niezależnych. Umysłów wolnych od
przesądów, nakazów, nieprawości. Pisarz i moralista. Jego moralność jest z
innego świata. Nie z tego, którego przywódcy rządowi, opozycyjni, partyjni,
kościelni roszczą sobie prawo do narzucania innym swoich poglądów.
Jego imię
Albert. Albert Camus.
Jego dewizą jest moralność
człowieka wrażliwego na ludzką krzywdę. Na pierwszym miejscu stawiającego
godność. I honor. Kobiety stawiał na piedestale. Na pytanie o dziesięć
najważniejszych słów wymienił: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie,
pustynia, honor, bieda, lato, morze. Po R. Kiplingu był najmłodszym pisarzem – Noblistą.
Studiował filozofię. Był zafascynowany św. Augustynem. Co
nie przeszkadzało, że akurat, gdy zgłębiał głośne dzieło chrześcijańskiego
filozofa pt. „Wyznania”, zapisał się do partii komunistycznej. Była to jego
reakcja na zwycięstwo nazizmu w Niemczech. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła
go w słuszności wyboru, jednak na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa
wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów,
żadnych ustępstw.
Dobro i zło – to dla Camusa problem nadrzędny. Poszukiwanie
cnoty i miłości – to główny cel życia. Jednak nie o chodziło mu o cnotę
mierzoną grzechem w nauczaniu Kościoła. Grzech był dla Camusa czymś niepojętym.
Tak jak niepojęty dla pisarza był sam Bóg. Nie mógł zgodzić się z nauczaniem,
że człowiek staje się wolny, zaznając łaski Boga. Camus nie wierzył w Boga i
zarazem nie uważał się za ateistę, żył w nim – pisał w „Notatnikach” – ten
religijny niepokój. Nie widział jednak potrzeby, by się nawracać.
Gdy zerwał z komunizmem, odrzucił owe tkwiące w nim
łaknienie nicości, oddał się miłości życia (to tytuł jednej z jego noweli).
Pisał: „ Każda napotkana istota, każdy zapach tej ulicy, wszystko to jest dla
mnie pretekstem, by kochać bez granic”. Od polityki uwolniła go literatura, w
„Notatnikach” zapisał: „Ci, co mają w sobie wielkość, nie zajmują się
polityką”. We wrogim świecie człowiek działa samotnie i „jest sam wobec losu,
który tylko on tworzy i który odnajduje”. Jednostka potrzebuje obrony przed
światem polityków, przed ich knowaniami, wciąganiem w idiotyczne gry i zabawy.
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej założył Théâtre
de Travail, w którym pełnił wszystkie funkcje – od reżysera, aktora po autora.
Był to teatr młodych intelektualistów, jak on zapaleńców. Dlaczego teatr? –
pisał na rok przed śmiercią. „ Sam siebie często o to zapytywałem. I jedyna
moja odpowiedź, aż po dziś, jest zniechęcająco banalna: po prostu dlatego, że
teatralna scena to jedno z tych miejsc świata, gdzie jestem szczęśliwy”.
Gdy
wybuchła wojna, natychmiast stanął, ze swoimi chorymi płucami, przed wojskową
komisją lekarską. Miał nadzieję, że w obliczu hitlerowskiego zagrożenia każdy
żołnierz będzie na wagę złota i że zostanie przyjęty do armii. Nic z tego.
Przystąpił więc do podziemnego ruchu oporu.
W 1945 r. Camus został ojcem bliźniąt – Catherine i
Jeana. W 1947 r. ukazała się „Dżuma”, powieść – moralitet. Przyniosła mu
światową sławę. Czy zło można pokonać? Ludzie – pisał Camus – są wyczerpani
złem albo zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już
znieść kłamstw na ten temat. Zła niczym nie można usprawiedliwić. Ani rozumem,
ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da się pokonać, nawet jeśli nie da się jej
zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy to, że należy przystać do wroga. Na
naszym świecie są zarazy i ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie
zarazy. To wszystko, aż wszystko!
Camus był przystojnym mężczyzną, o smutnym spojrzeniu,
tajemniczym głosie, podobał się kobietom. Sama rozmowa z kobietą sprawiała mu
przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami. Nie był wiernym
kochankiem. Piękna Simone Hié, obracająca się w środowisku artystycznym, długo
opierała się urokowi Camusa. Została jego pierwszą żoną. W tym samym czasie
obdarzał uczuciami dwie kobiety, Yvonne i Francine. W liście do Yvonne pisał: „Prawdopodobnie
zmarnuję sobie życie, jeśli rozumieć je w potocznym tego słowa znaczeniu. Mam
na myśli ewentualny ożenek z F., chyba że ona się na to nie zgodzi. Już od
dawna nie dostaję od niej żadnych wiadomości… tak bardzo chciałbym Cię
pocałować, a równocześnie odejść… będę igrał z losem, by ponieść porażkę: to
właśnie usiłowałem Ci powiedzieć”. Drugą jego żoną została Francine Faure.
Camus pisał: „Pozwólmy działać absurdalnemu bożkowi, który jest dokładny i
elegancki, nieco ironiczny i strasznie szybki, kiedy uderza. Jego religia
polega na tym, by nie starać się unikać ciosów, lecz umieć je przyjmować”.
Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią
powszechnie znaną. Po II wojnie światowej Paryż, jeszcze przez kilka lat,
kontynuował przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły
się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, Jean-Paul Sartre i
jego towarzyszka życia Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do
późnych godzin nocnych, w La Rose Rouge słuchali śpiewu Juliette Gréco.
Sartre
i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowa niewiara była wyrazem
niepokoju i bezradności. Sartre – powiedzieć można – był prostackim ateistą,
odrzucał Boga jako przeżytek i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z
Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu.
Żałując, że nie wierzy w Boga,
pisał: „Bóg był – i jak sądzę jest jedną z szans człowieka, a tym wszystkim,
którzy się od niego odwrócili, pozostaje odnalezienie innej drogi, jednakże bez
zbytniej pychy i bez zbytnich złudzeń”.
Camusa i Sartre’a poróżnił stosunek do stalinizmu. Sartre
uważał, że jeśli ktoś z jakiegokolwiek powodu nie popiera Związku Sowieckiego,
nie jest postępowy. Camusa wykluczono więc z towarzystwa.
Sartre uchodził za
króla intelektualistów, z jego opinią liczył się intelektualny Paryż. Sartre w
czasie wojny nie pojawił się w ruchu oporu. Natomiast po wojnie należał do
najbardziej żarliwych lustratorów. Ponieważ wśród francuskich literatów i
artystów przeważali kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który
działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu wyroków. François Mauriac
(również działacz ruchu oporu) po wojnie głosił hasło pojednania Francuzów.
Tych, którzy kolaborowali z hitlerowcami, z tymi, którzy działali w podziemiu
(tych zresztą we Francji była mniejszość). Jako chrześcijanin domagał się
przebaczenia kolaborantom. Camus przeciwstawił się miłosierdziu, apelując o
sprawiedliwość. Odrzucał miłosierdzie na tamtym – dla niego jako
niewierzącego nieistniejącym – świecie. Domagał się sprawiedliwości tu, na ziemi.
Polemika wierzącego z ateistą rozgorzała na łamach
powojennej prasy francuskiej. Camus opowiedział się nawet za karą śmierci.
Jednak gdy przyszło do konkretnych działań, podpisał się pod listem o
ułaskawienie pisarza Roberta Brasillacha (nie kryjąc przy tym odrazy do
zdrajcy; ostatecznie Brasillach został stracony, był to we Francji jedyny wyrok
śmierci na pisarzu, więcej wyroków wykonano na dziennikarzach). Spór między
Camusem a Mauriakiem był sporem między członkami ruchu oporu, każdy z nich miał
prawo do zabierania głosu. Takiego prawa moralnego Sartre nie miał, a
wypowiadał się najgłośniej i najbardziej radykalnie.
Ani Marks, ani Biblia – tak lakonicznie i trochę na
skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian? Bunt!
Kim, według Camusa, jest człowiek zbuntowany? Jest nim przede wszystkim
człowiek, który potrafi powiedzieć: nie. Który się nie lęka. Nie jest jednak
przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: tak. Jeśli
człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne,
zrozumiałe. Dzieje człowieka zawsze są niespełnione, a nieśmiertelność złudna.
Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości.
Bohaterem Camusa jest Syzyf. W eseju „Mit Syzyfa” wyłożył
filozofię, sens (bezsens?) życia. Syzyf to bohater absurdu. Może nim być każdy
z nas.
Syzyf napina ciało i zaczyna dźwigać kamień, pcha go po
stoku, na jego twarzy widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie
zdają się wbijać w kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, by uporać się
z ciężarem. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – wołają jedni. Hurra!
– krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda, nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę
zobaczy, jak kamień runie w dół. Syzyf żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu
przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz
spadł z góry i już czeka na niego. Głaz-kamień. Życie w radości i udręce. Syzyf
zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei – staje przy kamieniu. Będzie
próbował jeszcze raz, potem kolejny, i jeszcze jeden raz. Nabiera powietrza w
płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, by wróciła
sprawność. Aż do bólu napina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz
wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał.
Syzyf, stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest
świadom klęski. Więc cierpi. Cierpienie i myśli o samobójstwie bezustannie
towarzyszą nam w życiu. Ale mimo to Syzyf nie odpuszcza, nie poddaje się, nie
tchórzy. Choć przecież wie, że gdy osiągnie szczyt, kamień znowu spadnie.
Ale pamiętajmy: nie liczy się to, co będzie, ważne jest
to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, by wynieść go na górę.
Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się nogami, pcha
głaz pod górę, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens
egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia! W tym absurdalnym
życiu, w tym ciągłym zdobywaniu szczytu Camus zawarł sens życia. Wszystko bywa
absurdalne, świat staje do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez
wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie. Jak się bronić przed
absurdem? Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to
jednak nie zło. To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno
godzić się na żaden jego przejaw, nawet najdrobniejszy.
Albert Camus zginął 4 stycznia 1960 r., w wypadku
samochodowym, 4 kilometry za Sens, między Champigny-sur-Yonne a
Villeneuve-la-Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Samochód
prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. Z czworga pasażerów
na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. Gallimard umarł w
szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa 4 stycznia 1960 r. przyszło pismo z
ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie własnego
teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.
0 komentarze