STALINIZM W OCZACH MARII DĄBROWSKIEJ
środa, maja 13, 2015
Autorka „Nocy i
dni” umarła 50 lat temu - 19 maja 1965
roku. Trzynaście tomów „Dzienników”
Marii Dąbrowskiej, które po wielu latach, bez żadnych skreśleń, ujrzały światło
dzienne stały się wydarzeniem, które jeśli przeszło bez większego echa, to
dlatego, że dziś coraz mniej interesuje nas życie i twórczość pisarzy, którzy
nie są, czy nie byli celebrytami.
„Pisarz”- celebryta pisze to, co się dobrze sprzedaję. A dobrze sprzedaje się
to, co sięga poziomu rynsztoka.
13 tomów „Dzienników” Dąbrowskiej wydała Polska Akademia
Nauk w nakładzie niewiele ponad 300 egzemplarzy !!!
Otrzymaliśmy dzieło niezwykłe. Niezwykłość „Dzienników”
polega na tym, że autorka prowadziła je przez dziesiątki lat, od I wojny
światowej do czasów Władysława Gomułki w PRL. Nie brak w nich szczegółów z
życia intymnego, codziennego, politycznego itd.
Dąbrowska przebywała w wielkim świecie. Żyła przy tym
sprawami codziennymi ludzi przeciętnych. Najbogatszy był jednak jej świat wewnętrzny.
Nic nie umykało przed jej piórem. Ani marna kolacja na przyjęciu u państwa
Parandowskich, ani nie najlepsza rola teatralna wielkiej aktorki i jej
przyjaciółki Elżbiety Barszczewskiej. Nie zajmowała się plotkarstwem, po prostu
zapisywała wydarzenia mijających dni, nawet takie, które dotyczyły bólu zęba
czy kupna intymnych części garderoby. A nade wszystko „Dzienniki” są głęboką
refleksją nad własnym życiem i Polską. Otrzymaliśmy dzieło wolne od
jakichkolwiek cięć cenzorskich (wszak poza polityczną cenzurą istnieje wiele
innych, np. kościelna, obyczajowa, podejmowana przez rodzinę, spadkobierców).
Lektura „Dzienników” jest podróżą po najważniejszych
wydarzeniach od 1914 do 1965 r. Naszą wędrówkę ograniczymy do czasów
stalinowskich, W spojrzeniu na 45 lat Polski Ludowej popełniany jest pewien
błąd. Jest nim zrównywanie lat stalinowskich z innymi okresami. Stalinizm w
Polsce obejmuje lata 1948-1955. Nigdy potem nie zapanował w Polsce tak
nieludzki system.
Kochała dwie osoby, poważnie schorowanego Stanisława
Stempowskiego oraz Annę Kowalską.
Zmagała się ze swoimi słabościami fizycznymi i moralnymi. Gdzie przebiegała
granica, której nie wolno było przekroczyć w kontaktach z reżimem?
31 grudnia 1944 r. Dąbrowska zanotowała: „ Dziś odbyło
się w Lublinie proklamowanie Komitetu Lubelskiego – jako tymczasowego rządu
Polski. Rząd nowej Targowicy – siewca rozłamu i niezgody w narodzie. – Z 15
ministerstw wśród nich oczywiście Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego –
polskie NKWD. – To wszystko też mnie szalenie zgryzło – Usankcjonowanie dawnych
rozłamów Polski, a w każdym razie dawnych rozbiorów Rosji”.
W Ruskich widziała drugiego okupanta: „O ! w jakże
rozpaczliwie smutnych okolicznościach przychodzi ta chwila, wyzwolenie od
Niemców. Pomyśleć – dziś rano jeszcze byli tu Niemcy – a wieczorem jesteśmy już
pod okupacją bolszewików”.
Czas goi rany, więc próbowała dostrzec jaśniejsze punkty
rodzącej się nowej rzeczywistości, można odnieść wrażenie jakby ich celowo szukała,
jakby chciała się uspokoić. Gdy dostrzegła jakąś jaskółkę wiosny, unosiła ją
chęć do życia. W maju 1945 r. notuje: „Na halach odkrywam zabawną rzecz –
improwizowane uliczne restauracyjki. Kobiety w straganach doskonale opakowanych
gałganami i papierem w rodzaju dogrzewaczy sprzedają „pyzy” (kluski ze surowych
kartofli), fasole z sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy…Pyzy
były świetne; okraszone i gorące. To będzie moja stołówka”.
Krótko przed grudniem 1948 r., gdy w Polsce
usankcjonowany został stalinizm notuje:” Na koncercie „dla przodowników pracy”
w Romie, grano Symf. de- dur, nr 10 Haydna – bardzo piękną. I z której widać,
jak nie tylko z Bacha ale i z Haydna wyszedł Beethoven. Potem „Tarantela”
Szymanowskiego w orkiestrowej instrumentacji Fitelberga, bardzo mi się od
początku do końca podobała. Ale co najciekawsze – na owacje i żądania
robotniczej publiczności była dwa razy powtarzana. To są jednak nowe rzeczy
pozytywne”.
Pisarka jednak dostrzega, że „chcą nas „upolitycznić”, a
pisarzy „przeszkolić ideowo”. Zarazem odrzuca życie na emigracji, odrzuca
emigrację wewnętrzną, przy tym stale zabiega, aby wydawano jej książki. I tak
niepostrzeżenie dla samej siebie, aczkolwiek jest przeciwko, to jednak pewną
formę kolaboracji wprowadza w czyn.
Przez wszystkie lata będzie toczyć wewnętrzną walkę. Nie
ona jedna. Tyle, że inni przekroczyli granicę „przyzwoitości”, ową - jak
napisze za lat kilkanaście Zbigniew Herbert – granicę dobrego smaku. W sierpniu
1945 r. woła w „Dziennikach” rozpaczliwie: „O ile nie zajdą jakieś wielkie
wydarzenia i przeobrażenia duchowe ludzkości – pogrążymy się w nowy okres
rosnącej (jak po 1815 r.) niewoli – Smutek tego wszystkiego jest tak żrący i
deprymujący, że coraz częściej żyć się nie chce”.
Coraz częściej – co odnotowuje – sięga po szklankę wódki.
Alkohol pozwala jej szybciej zasnąć. Jednak więcej jest nocy bezsennych. Z
jednej strony – zdaje sobie sprawę co się święci, z drugiej nie chce znaleźć
się na marginesie, pragnie być podziwiana.
Dąbrowska borykała się z cenzurą dłuższy czas, zanim
wydane w 1952 r. dwa tomy jego „Dziennika” stały się bestsellerem. Pisarka wyrzucała sobie zapóźnienie w robocie
– któremu „doprawdy nie ja sama jestem winna, ale ta atmosfera kłamstwa
zatruwająca śmierdzącym jadem same korzenie twórczości. Kłamstwa, w
którym nie tylko pracować, ale żyć nie potrafię, duszę się, aż się zaduszę”.
Prominentny ówczesny wydawca partyjny Jerzy Borejsza
sprzyjał pisarce. Wysyłał po nią samochód, aby skorzystała z zaproszenia na
jakieś spotkanie lub przyjęcie. Jechała w złym humorze. „Zawsze gdy mam się
zetknąć z tymi ludźmi, uprzytamniam sobie, ilu najszlachetniejszych ludzi
unurzali modą rosyjską w kale, zrobili szpiclami, obcymi agentami…męczą się w
tej chwili w więzieniach, gdy ci tu uzurpatorzy prosperują, gdy ja nawet
prosperuję. Jakże ściskać ręce tylą krwi bratobójczej zmazane, rozmawiać z
ludźmi, których usta tyle kłamią”.
Borejszę ceniła za pomysły wydawnicze, był oczytany, znał
języki obce, Dąbrowska dostrzegła jednak, że i on jest ulepiony z tej samej
gliny, co inni: „ciekawa jestem, ile wyroków na bardziej znanych ludzi, którzy
mając nazwiska z jakim takim autorytetem, nie rzucali ich na szalę Moskwy, ma w
zanadrzu „liberalny pyknik” Borejsza i jego braciszek Różański, pułkownik i
oprawca UB? Kiedy myślę o tym przypomina mi się czasem, jak dawniej miewałam
często sny, że skazana zostałam na śmierć, że mnie prowadzą na egzekucję”.
Reżim stalinowski umizgiwał się do pisarzy, artystów,
intelektualistów. Ich obecność na państwowych uroczystościach legitymizowała
władzę. Jedni dali się uwieść „idei”, drudzy ustępowali na ćwierć, na pół
kroku, Dąbrowska nie miała złudzeń. W maju 1948 r. zanotowała: „Pożerają mnie
myśli i rozdzierają mnie myśli. Trwały przygotowania do Światowego Kongresu
Intelektualistów we Wrocławiu. Na sowiecką agitkę przyjedzie Picasso i wielu
wybitnych zachodnich twórców”.
Bierut przez wysłannika zapytał pisarkę, dlaczego jest z
nas niezadowolona. W rezultacie na Kongres, jak wielu innych pisarzy,
pojechała. A potem – jak inni, choć nie wszyscy – będzie toczyć walkę z sobą. Tłumaczy
swój „flirt” z reżimem stalinowskim pisząc o tych, którzy zdradzili siebie: „Chwiejność
i ugodowość warstw tzw. elity duchowej, która w imię rozwagi chce coś ocalić na
podstawie kompromisu, istniała już w okresie upadku Grecji. Znakomici pisarze
greccy zlecali uległość Grecji wobec Rzymu. Wielcy mówcy nakazywali oprzeć się
na Persach lub na Macedończykach. Byli agenci Kserksesów i agenci Filipów, jak
dziś są agenci Moskwy… i agenci Waszyngtonu czy Londynu. Nieprzejednany i
nieugięty w oporze – a też do rozumnych kompromisów niezdolny – bywa tylko lud.
Kompromis jest sprawą intelektu, jest przygodą człowieka myślącego. Ale
tragedia jego jest, jeśli nie rozpozna, gdzie się kończy kompromis godziwy, a
zaczyna zdrada”.
Kiedy zaczyna się zdrada? W którym momencie?
Dąbrowska po premierze „Fantazego”, połączonej z
jubileuszem teatru Polskiego: „Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem.
Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i
widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem
(dosłownie) na powitanie Bieruta”.
W grudniu 1948 r. odbył się zjazd zjednoczeniowy - PPR
wchłonęła PPS. Dąbrowska, jak wielu innych pisarzy i poetów, z Tuwimem i
Iwaszkiewiczem, uświetniła zjazd swoją
obecnością. Zanotowała: „Po pewnym wahaniu i namyśle postanowiłam pójść. St.,
który znów leży chory, powiedział – i aż mną to wstrząsnęło, bo mówił z łkaniem
w głosie: -Trzeba, żeby ktoś tam poszedł i przeżył, i zobaczył tragedię
ginącego narodu. Przecież to jest nowy sejm grodzieński ”.
10.IV.1950. Poniedziałek Wielkanocny. Notuje: ” Wczoraj
rano, kiedy otworzyłam radjo, rozległy się pieśni rosyjskie. Znów ta małpia
złośliwość pokazująca tyłek pawian tam, gdzie ludzie przywykli obcować z Bogiem? Czy tak się wychowuje nowego
człowieka?”.
Pisarkę irytowała uległość, czołobitność kolegów - literatów
wobec towarzyszy radzieckich. Nie kryła cierpkich słów pod ich adresem,
wymienia ich po nazwisku, dla pisarzy i poetów, których ukąsiło żądło
stalinizmu, nie znajduje usprawiedliwienia.
Sama jednak również szła na koniunkturalne ustępstwa, a
to napisała jakieś opowiadanko o żołnierzach Armii Czerwonej, na cześć
przyjaźni polsko – radzieckiej. A to korzystała z rządowej limuzyny. A to nie
odmówiła udziału w partyjnym capstrzyku. Doszło nawet do tego, że otrzymała
tajemniczą legitymację: „ Wczoraj niespodzianie dostałam list podpisany przez
Janinę Broniewską (pierwszą żonę poety) i załączoną przy nim…legitymację
członka Klubu Literatów PZPR. List zawiadamia po prostu, że mi przesyła ową
legitymację, donosząc ile wynosi wpisowe, składka”. List zignorowała. Ale z zaproszenia
na uroczystość z okazji 60 rocznicy urodzin Bieruta skorzystała.
I zapisała: „Przyjęcie było przygotowane z
bizantyjsko-stalinowskim rozmachem. Bierut królował w sali wystrojonej na
biało-czerwono, czego tam nie było! Szynki, łososie…zakąski aż do kawioru
włącznie, stosy pomarańcz, których na mieście już dawno niema”.
Autorka „Nocy i dni” była gwiazdą wieczoru: „ Gdyśmy
wreszcie do niego dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić
trzymając moją rękę w swojej, ogromnej jak narzędzie”. Bierut do pisarki:
„Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość z przed czterdziestu
lat”. Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papieskich w Lublinie, bąknęłam:
„Chyba w Lublinie?”. „Tak, pani mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze
pamiętam”. Ja znowu: „ To tak dawno i byliśmy tacy młodzi” ( a w istocie rzeczy
nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: „Tak, pani była młoda. Oczkami strzelała pani
do chłopców”. Tu już wpadłam w ten ton i mówię: „No i chłopcy do mnie”. „ Tak,
tak, ja się też podsuwałem, ale pani była tak otoczona, więc bez powodzenia. A
od tego czasu znałem już panią tylko z książek”.
Każdy „flirt” z reżimem odchorowywała, wyrzucała sobie
uległość, łatwość, z jaką przyjmowała zaproszenie, i tłumaczyła samą siebie naiwnie,
że przecież warto zobaczyć, jak to wszystko wygląda z bliska.
Co kierowało
pisarką, że gościła na stalinowskich salonach? Może powodowała nią kobieca
próżność słynnej pisarki, dbałość o popularność? A może raczej lęk, strach, obawa,
co się stanie, gdy rządzące czynniki odnotują jej nieobecność. Przecież tak bardzo
pragnęła, aby wydawano jej książki, chciała otrzymać bardziej przestronne
mieszkanie.
Czy to wystarczające usprawiedliwienie? Znała granice
przyzwoitości, na ile je przekraczała? Miała wysokie dochody, dzięki którym
utrzymywała wiele osób, pomagała rodzinie, znajomym, tym, którzy byli
represjonowani i pozostawali bez środków do życia. Jak żyć godziwie w systemie
totalitarnym? Zanotowała w „Dziennikach: „Jakiekolwiek są złe strony obecnej
rzeczywistości – cel może być tylko jeden: wykorzystać w takim stopniu, jak
tylko to jest możliwe, każdą pozytywną szansę, jaką ta rzeczywistość daje. A nie
istnieje rzeczywistość, która nie daje żadnej pozytywnej szansy”.
W marcu 1955 r. umarł Stalin. Polakom narzucono kilkudniową
żałobę. Z głośników, zainstalowanych w
miastach, miasteczkach i wsiach , od rana do wieczora grano Marsza żałobnego
Chopina ( jakby nie wiedząc, że kompozytor z całego serca nienawidził
„braci”-Moskali). Dąbrowska opisuje reakcję „ulicy”, tłumioną radość, która tu
i ówdzie, wybuchała z okrzykiem: „zdechł pies!”.
Po takim zawołaniu natychmiast następowały aresztowania.
Kto nie demonstrował smutku po śmierci zbrodniarza stawał się przestępcą. Czy
to obawa przed represjami sprawiła, że pisarka uległa namowom władz i zgodziła
się na pisemną wypowiedź o śmierci Józefa Stalina? A może nie chciała znaleźć
się na marginesie wydarzeń?
„Wypowiedź” ukazała się w „Życiu”, druga, licząca 20
wierszy w „Nowej Kulturze”. „Wypowiedź” zapamiętali jej czytelnicy, otrzymywała
obraźliwe anonimy i listy od znajomych, w których wyrażano zdumienie i
dezaprobatę. Przez pewien czas objął ją towarzyski bojkot. Z polecenia Komitetu
Centralnego PZPR wzięła udział w
akademii żałobnej w warszawskiej Hali Mirowskiej.
Niezrozumiałe jest skąd się bierze jeden zły czyn, na
tysiąc znakomitych. Często do historii przechodzi ten jeden. W przypadku Marii
Dąbroskiej do historii przeszły jej książki.
Stalin umarł, ale stalinizm w Polsce trzymał się jeszcze
przez dwa lata całkiem dobrze, nawet się nasilił. Prymas Tysiąclecia Stefan
Wyszyński zaaresztowany został pół roku po śmierci Stalina. Odbył się pokazowy
proces biskupa kieleckiego Czesława Karczmarka, którego oskarżono o zdradę.
Odwilż zaczęła się dopiero po nagłej śmierci Bieruta w Moskwie, w 1955 r.
Maria Dąbrowska: „W narodzie, a zwłaszcza w prostym
narodzie nic się nie zmieniło, jeśli idzie o stosunek do rządu. Inteligencja
„współpracuje” pełna wewnętrznych albo jawnych zastrzeżeń, naród w olbrzymiej
większości wciąż mówi i myśli – nie!”
Wielka pisarka tego „nie”, nie potrafiła powiedzieć.
Niejako w zamian drukowano jej utwory, otrzymała nowe, przestronne mieszkanie.
22 lipca przyjęła krzyż komandorski z gwiazdą orderu Odrodzenia Polski.
Dąbrowska: „Ja, prawdziwa, leżę zdeptana moimi własnymi stopami. I nigdzie nic,
żadnej przeciwwagi – niema nigdzie świata, dla którego warto byłoby żyć.
Doprowadzić do takiego stanu mnie, co tak uwielbiam życie, że zdawało się – nic
nie może mi go obrzydzić – to coś mówi o naszej rzeczywistości”.
Maria Dąbrowska zapisała w „Dziennikach” czas stalinizmu bez retuszu.
Ukazała cierpienie swoje i innych. A także wiarę, siłę człowieka w jego walce
ze złem. Aczkolwiek nie tylko w jej
przypadku – o wiarę i moralną siłę – było bardzo trudno.
0 komentarze