CIERPIĄCY TWÓRCY - ORZESZKOWA

piątek, lipca 24, 2015


ELIZA ORZESZKOWA (1841-1910).  Autorka „Nad Niemnem”. Powieści Orzeszkowej dają bogaty obraz życia społecznego jej epoki, przegląd idei, wierzeń, rozterek i klęsk. Przetłumaczone zostały na blisko 20 języków, szczególną poczytnością cieszyły się przekłady rosyjski i szwedzki. Dziś zapomniana.

Była kobietą egzaltowaną i kochliwą. I przy tym niezbyt ładną. Była chora z urojenia. 

Urojenia przeżyła po raz pierwszy, gdy miała 55 lat, po śmierci drugiego męża, Stanisława Nahorskiego. Chociaż był to blagier, pozujący na mecenasa półanalfabeta, potrafił okazać się opiekuńczy. Po jego śmierci czuła wciąż jego obecność, słyszała jego głos, pamiętała chwilami zapach kwiatów, jakie przyniósł jej kiedyś na przeprosiny, po spędzeniu nocy z przygodną kochanką.

Omamy słuchu i powonienia nawiedzały panią Elizę najczęściej o zmierzchu. Nie zapalając lampy, osnuwała się kłębami dymu z papierosów i pragnęła, aby złudzenia trwały jak najdłużej.  

Po zgonie Nahorskiego przeżyła jeszcze trzy miłości. Pierwszym z trzech "oblubieńców" był młodszy od pani Elizy, o ćwierć wieku, oficer stacjonujący w Grodnie, Franciszek Godlewski. Drugim był 30- letni Tadeusz Garbowski. Autorka „Nad Niemnem” była już wtedy schorowaną, starą kobietą.

Odepchnięta i wzgardzona, 2 lata przed śmiercią wyjechała na zdrowotny odpoczynek do Florianowa, majątku Bochwiców. Tadeusz Bochwic, 45-letni (o 22 lata młodszy od Elizy Orzeszkowej), wysoki, przystojny, podbił serce pomarszczonej, chrypiącej, kichającej, kaszlącej od ciągłego palenia papierosów 67- letniej pisarki.

Pani Eliza napisała do pana Tadeusza list miłosny!  Podrzuciła mu go na biurko. Odbiorca listu czytał w najwyższym zdumieniu: „ Idzie o to, że jesteśmy spokrewnieni węzłem palącym i świętym cierpienia. Wiedząc o tym, nigdy już obcymi sobie zostać nie powinniśmy. Chętnie oddam to, co mi z życia pozostaje, aby na drogą mi głowę Pana sprowadzić promień radości. Pragnę sprzymierzyć się z Panem przeciw tym strunom naszych harf wewnętrznych".

Bochwic był żonaty, wtajemniczył żonę w „zaloty” chorej  z urojenia pisarki, postanowili nie zasmucać jej jakąś raptowną reakcją. Natręctwo  i urojenia Orzeszkowej stawały się coraz większe.

Eliza Orzeszkowa po powrocie z wakacji do grodzieńskiego mieszkaniu, domagała się listów od „ukochanego”, i to listów codziennych, gorących.

W jednym  z listów zwierzała się w następujących słowach:

„Oto zasiadłam do stołu. Jednak rzecz dziwna! Nie byłam jedna. Myślą rozmawiałam z Panem i doprawdy zdawało mi się czasem, że słyszę Pana głos i odpowiedzi. Wiem, że to jest niemądre, ale tak było. Miewałam zresztą kiedyś dość długo halucynacje słuchu: nocami słyszałam muzykę, szelesty, których wcale nie było. Czegoś podobnego doświadczyłam dziś w czasie obiadu. To są nerwy i to jest wyobraźnia. Przychodzi mi w tej chwili na myśl lekarz pewien, Żyd zniemczony (dr H. Zamkowski), który mnie w czasie halucynacji leczył, a źle po polsku mówiąc, okropnie zaimków nadużywał . Zawyrokował on: żeby ona takich nerwów nie miała, toby ona tak nie pisała. Otóż to!  

Dziś nerwy i wyobraźnia sprawiły, że przy obiadowym stole rozmawiałam z Panem, ale tak wyraźnie, tak wyraźnie!".

Pani Eliza zdawała sobie sprawę z choroby. Wiedziała, że jest to  psychiczne schorzenie. Była  bezbronna. Bardzo nad tym ubolewała. I przede wszystkim cierpiała.

Cierpiała z braku miłości, której właściwie w życiu nie zaznała zbyt wiele. A może właśnie ten brak miłości zrodził „miłość w halucynacjach”.


Pod koniec życia była bliska obłąkania. Niewykluczone, że już była obłąkana.

Może Ci się Spodobać

0 komentarze